Największy żyjący pingwin, jeden z symboli Antarktydy, pingwin cesarski został uznany przez Stany Zjednoczone za gatunek zagrożony wyginięciem przez katastrofę klimatyczną.

Do 2016 roku lodowiec szelfowy Brunta na Antarktydzie zamieszkiwała populacja pingwinów cesarskich licząca sobie w różnych latach od 14 do 25 tys. par lęgowych. Ale w tym feralnym roku po prostu zniknęła - pod kolonią lęgową załamał się lód. Niestety, stało się to, gdy młode pingwiny były jeszcze pokryte puchem, a więc niezdolne do pływania. Szacuje się, że w zimnych wodach antarktycznej Zatoki Halleya na Morzu Weddella utonęło jakieś 10 tys. piskląt.

Blisko pięć lat później, w sierpniu 2021 roku na łamach magazynu naukowego "Global Change Biology" ukazała się analiza, w której zaznaczono, że jeśli zmiana klimatu będzie postępowała obecnym torem, to do 2100 r. może wyginąć ponad 98 proc. kolonii pingwinów cesarskich. To by oznaczało, że gatunek stanie się funkcjonalnie wymarły: co prawda będą jeszcze żyli jego przedstawiciele, ale nie będzie ich wystarczająco dużo, by pingwiny cesarskie miały jeszcze jakąś przyszłość.

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich. 
 
Więcej
    Komentarze
    Smutne. I chyba nieuniknione, zważywszy jak bardzo nas wszystkich obchodzi nadchodząca katastrofa.
    już oceniałe(a)ś
    0
    0