Odpowiedź prof. Macieja Kisilowskiego na dole artykułu
Maciej Kisilowski dał ważny głos o tym, dlaczego konieczna jest dziś w Polsce "transformacja o charakterze ustrojowym", w której zignorować należy przepisy prawa uchwalanego w czasach PiS, a także powołane wtedy instytucje takie jak Rada Mediów Narodowych (RMN). Wyraził przy tym podziw dla Bartłomieja Sienkiewicza z Donaldem Tuskiem w tle za przejęcie kontroli nad mediami publicznymi: "wykazują się ogromnym patriotyzmem i demokratyczną odwagą. Trzeba ich wspierać, bo jest to dla nich bardzo trudna sytuacja, również osobiście".
Entuzjazm Kisilowskiego skłonił go do potępienia zgłaszającej wątpliwości Helsinskiej Fundacji Praw Człowieka oraz surowszego w ocenie prof. Ryszarda Piotrowskiego. Najwięcej miejsca poświęcił jednak niżej podpisanemu.
Z mojego tekstu pod przewrotnym tytułem "Decyzja Sienkiewicza, czyli zamach na bezprawie, które było zamachem na konstytucję" Kisilowski wyjął zdanie: "W sensie dosłownym minister Sienkiewicz robi to samo, co PiS w 2015 roku", i dołożył do tego fragment mojej wypowiedzi w TOK FM: "Ma rację Duda, nazywając to anarchią", a potem uznał oba za "straszne symetrystyczne argumenty, ostatnio podnoszone przez red. Piotra Pacewicza, którego, nawiasem mówiąc, bardzo szanuję".
Dzięki za szacunek, choć Kisilowski ocenił, że muszę być niespełna demokratycznego rozumu, bo "interpretowanie obecnej sytuacji tak, jak byśmy żyli w normalnej demokracji, jest w najlepszym razie naiwnością". W najgorszym zaś razie dokonuję "świadomego torpedowania być może ostatniej szansy przywrócenia ładu demokratycznego w Polsce". Naiwniak czy zdrajca, oto jest pytanie.
Też szanuję Kisilowskiego (na koniec powiem, za co szczególnie), ale wolałbym, żeby czytał teksty, z którymi polemizuje.
Diagnoza, którą przedstawiłem, była w gruncie rzeczy zbliżona do tez Kisilowskiego, choć muszę ze smutkiem stwierdzić, że nazwał rzeczy głębiej i lepiej.
Kisilowski: "PiS łamał konstytucję w sytuacji, gdy działał system prawidłowo wybranych, nie idealnych, ale prawidłowo działających instytucji konstytucyjnych. Celem PiS było systematyczne podważanie, przejmowanie, upolitycznianie, zniszczenie tych instytucji. Dzisiejsza sytuacja wyjściowa jest taka, że - w wyniku działań PiS - nie ma już tych niezależnych instytucji (...)
Minister Sienkiewicz nie pomija tych instytucji, bo idzie na skróty – pomija je, bo są niekonstytucyjne, skrajnie upolitycznione, działające całkowicie w złej wierze na rzecz ochrony autorytarnego przewrotu.
Mamy dziś do czynienia z niekooperatywną transformacją ustrojową, w której autorytarny reżim oddaje (choć niechętnie) władzę, ale nie uznaje swojej porażki i paraliżuje państwo widmem zemsty".
Pacewicz: "Rząd PiS krok po kroku zmierzał w kierunku władzy autorytarnej, łamiąc konstytucję i powołując upolitycznione organy (TK, KRS, RMN, KRRiT…). Współtworzyły one, w dodatku zgodnie z prawem PiS, tamtą politykę, a obecnie przystępują do politycznego ataku na nowy rząd. W dodatku na straży tej niedemokratycznej konstrukcji może stanąć prezydent. Trzeba uczciwie powiedzieć, że przestrzeganie obowiązującego prawa oznaczałoby wyrok na demokratyczną zmianę w Polsce. Pozostaje działanie z łamaniem litery i ducha przepisów wprowadzonych przez PiS".
Mogę się zgodzić, że opisując przejęcie mediów publicznych przez min. Sienkiewicza jako "w sensie dosłownym" to samo, co w 2016 r. zrobił minister rządu PiS, wyznaczając Jacka Kurskiego na prezesa TVP, użyłem mylącego słowa, bo chodziło mi o podobieństwo "fasadowe, na pierwszy rzut oka" (tu i tu minister ignoruje ustawę i sam wyznacza prezesów zamiast organu do tego uprawnionego).
Tłumaczyłem jednak, na czym polega ta "pozorna symetria tego, co robił PiS w latach 2015-16, i tego, co robi Koalicja 15 października 2023". Decyzja Sienkiewicza "jest naruszeniem prawa, które po wyborach roku 2015 powstało z naruszeniem konstytucji. Narusza niepraworządne prawo i podważa kompetencje instytucji, które na straży niekonstytucyjnego porządku stały" - pisałem.
W TOK FM, opisując "anarchię z punktu widzenia Dudy" (Kisilowski zapomniał dodać tego doprecyzowania), przedstawiłem prezydenta jako forpocztę PiS-owskiego walca, o czym świadczą dwie jego pierwsze decyzje z 2015 roku - ułaskawienie Macieja Wąsika i Mariusza Kamińskiego jako zapowiedź łamania praworządności oraz weto do ustawy o uzgadnianiu płci jako ideologicznie motywowany akt łamania praw człowieka.
Owszem, różni nas ocena sposobu przejmowania kontroli nad mediami publicznymi. Kisiliowski pokazuje drogę Sienkiewicza jako decyzję oczywistą i wzywa do powszechnego entuzjazmu, ja widzę problemy, jakie niesie "czas paradoksów" po rządach PiS, i z tej perspektywy pozwalam sobie na akceptację warunkową połączoną ze stawianiem władzy oczekiwań, a także na krytykę sposobu realizacji i argumentacji. A dokładniej jej braku.
Kisilowski stwierdza, że "skoro nie ma tych wszystkich instytucji w kształcie, w jakim przewidziała je ustawa zasadnicza, to trzeba zastosować przepisy ogólne i to zrobił minister Sienkiewicz. Odwołał się do kodeksu spółek handlowych. Jest to poprawne, powiedziałbym nawet eleganckie, rozwiązanie".
Eleganckie? To raczej niewesoła konieczność, czy - jak to ujmuje uchwała sejmowa z 19 grudnia 2023 - zastosowanie „standardów prawa w okresie przejściowym, tj. do czasu uchwalenia stosownych przepisów legislacyjnych".
Uchwała powołuje się się na wyrok TK z grudnia 2016, stwierdzając, że uznał on za niekonstytucyjne zabranie uprawnień Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji do powoływania władz mediów publicznych i powierzenie ich Radzie Mediów Narodowych. Jak pisałem, jest to teza naciągana, bo Trybunał za niekonstytucyjne uznał oddanie tych uprawnień ministrowi rządu PiS (na mocy małej nowelizacji z grudnia 2015 r.), kiedy Rady Mediów Narodowych jeszcze nie było.
Najważniejsze jest tu jednak to, co podnosi Helsińska Fundacja Praw Człowieka w oświadczeniu z 22 grudnia 2023, cytując także wcześniejszy wyrok TK (z 1995 r.): "kluczowym elementem niezależności publicznej radiofonii i telewizji jest uniezależnienie mediów publicznych od organów rządowych". TK odrzucał wtedy „zastosowanie kodeksu handlowego, które przyznawałoby walnym zgromadzeniom spółek publicznej radiofonii i telewizji [de facto - ministrom rządu] uprawnienie do odwoływania członków rad nadzorczych". Fundacja uznała, że droga Sienkiewicza "budzi poważne wątpliwości prawne", i "apelowała o jak najszybsze podjęcie prac nad naprawianiem ustaw".
Ryszard Piotrowski tłumaczył obrazowo, że "dziennikarze nie są własnością skarbu państwa i dlatego kodeks spółek handlowych nie może być stosowany do ich pracy zamiast konstytucji i ustawy o radiofonii i telewizji". Dlatego uznał działania ministra za sprzeczne z ustawą zasadniczą.
Nawet jeśli te zastrzeżenia są przesadne, dotykają problemu, z którym trzeba się zmierzyć.
Kisilowski widzi sytuację jako bezproblemową i wzywa do zwierania szeregów za liderami, którzy jak Sienkiewicz i Tusk "w obronie demokracji są w stanie postawić na szali swoją reputację, a być może coś więcej".
Jego zdaniem "krytyka ze strony niektórych prawników jest nie tylko merytorycznie miałka, ale także stanowi złą przysługę dla demokracji. Może skutkować potężnym efektem mrożącym".
Kisilowski niepotrzebnie uderza w werbel, bo nasze wątpliwości z pewnością nikogo raczej nie zamrożą, a z kolegami prawnikami (i nawet z Pacewiczem) lepiej dyskutować, żeby całej publiczności wyjaśnić, co i jak.
Tak jak zrobili to w moim wywiadzie w OKO.press profesorowie Aleksander Kappes i Tomasz Siemiątkowski, którzy polemizowali ze stwierdzeniem, że minister kultury naruszył PiS-owskie prawo. "Nie naruszył, bo PiS-owskie prawo o mediach publicznych nie jest prawem. Prawa nie ma". Potwierdzili, że ustawy o Radzie Mediów Narodowych wyrok TK nie obejmuje, ale jest ona niekonstytucyjna na zasadzie tzw. wtórnej niekonstytucyjności, kiedy przepis ustawy późniejszej (o RMN) powiela wadliwość przepisu wcześniejszej (małej nowelizacji).
Tak czy inaczej wbrew rekomendacji Kisilowskiego rządowi, który dokonuje wymiany władz mediów publicznych, warto stawiać wymagania. Pisałem o trzech.
Po pierwsze, objaśniać – bez naciągania argumentacji – dlaczego powołanie przez rząd PiS Jacka Kurskiego na szefa TVP w 2016 roku jest czymś z gruntu innym niż powołanie Tomasza Syguta na prezesa TVP w 2023 roku. Min. Sienkiewicz milczy jak Longin Podbipięta. Decyzja, która budzi dezorientację i różnice zdań nawet w "najbardziej naszej bańce", nie została objaśniona. Publicyści władzy nie zastąpią.
Po drugie, szykować ustawę. Przyjęte rozwiązanie jest ustrojową ostatecznością, która może demoralizować władzę, bo otwiera pole do arbitralnych decyzji bez kontroli prawa (skoro go nie ma). Trzeba natychmiast rozpocząć prace nad ustawą regulującą sferę mediów publicznych, i to w kierunku ograniczenia kontroli polityków nad nimi (jak w Obywatelskim Pakcie dla Mediów z 2016 roku). To dałoby wiarygodność działaniom Koalicji 15 Października, nawet jeśli Duda zawetuje. Już dzisiaj można by powołać grupę roboczą z udziałem strony społecznej, która pokazałaby, że demokraci nie chcą wchodzić w buty autokratów, i byłaby namiastką obywatelskiej kontroli nad personaliami (Sławomir Zieliński szefem biura programowego TVP?!) oraz linią polityczną anten.
Po trzecie, oceniajmy po skutkach. Ruch Sienkiewicza ocenimy, sprawdzając, czy TVP i PR będą realizowały misję mediów publicznych, którą jest „oferowanie całemu społeczeństwu i poszczególnym jego częściom zróżnicowanych programów (...) cechujących się pluralizmem, bezstronnością, wyważeniem i niezależnością oraz innowacyjnością, wysoką jakością i integralnością przekazu".
Czy takie pytania to próby torpedowania ładu demokratycznego, czy troska o ten ład?
Kisilowski mówi głosem Sienkiewicza i Tuska, a właściwie zastępuje ich wypowiedzi, których zabrakło. Identyfikując się z ich misją, uznaje rozterki, pytania, wątpliwości, a nawet zdania odrębne za groźne dla demokratycznej transformacji, ale mnie się zdaje, że jest odwrotnie - to nadmierny podziw prawnika i politologa jest postawą niebezpieczną.
Umocnionej w naturalnym dla tej politycznej profesji przekonaniu, że trzeba docenić ich poświęcenie dla narodu, władzy grozi grzech arogancji. A wzywanie do jedności grozi popełnianiem błędów.
Takim przykładem była wielomiesięczna jazda polityczno-medialna pod hasłem "jedna lista wyborcza". Dostało się wtedy OKO.press od rozmaitych Silnych Razem, z zacietrzewionym Tomaszem Lisem i Romanem Giertychem (niestety, także z udziałem prof. Wiesława Władyki i Mariusza Janickiego) za "symetryzm". Nasze argumenty sondażowe (w tym także analizy sondaży obywatelskich "Wyborczej") i polityczne, a także odniesienia do porażek jednej listy na Węgrzech i w Turcji były kwitowane jako zdrada narodowa. Ile paskudnych tweetów spadło przede wszystkim na Agatę Szczęśniak i Dominikę Sitnicką, bo w naszej ojczyźnie jakoś łatwiej okazuje się chamstwo kobietom!
Gdyby koncepcja jednej listy została szantażem moralnym narzucona opinii publicznej, mielibyśmy starcie wyborcze takie mniej więcej jak rozmowa w studiu wyborczym TVP Morawieckiego z Tuskiem, ale bez Hołowni i Scheuring-Wielgus. Zgadnijcie, jakie byłyby frekwencja i skład Sejmu.
Ostatni wątek to widzowie "Wiadomości TVP", a zwłaszcza TVP Info, którzy zostali potraktowani bez szacunku - trzask, prask wyłączono im sygnał. Zabrakło życzliwego wyjaśnienia, choćby jakiejś planszy. Na takie rzeczy akurat Maciej Kisilowski powinien być szczególnie uwrażliwiony, bo zanim zabrał się do tematyki medialnej, z podziwu godnym uporem przekonywał do ustrojowej zmiany w kierunku osłabiania władzy centralnej (Sejm, rząd) i zwiększania autonomii regionów. Książka pod jego redakcją "Umówmy się na Polskę" była "próbą uniknięcia pułapki jedności", która sprawia, że zwycięzca wyborów "bierze wszystko".
"Rządy wszystkich opcji wykorzystywały obecny system do nadmiernej koncentracji władzy, zaostrzania politycznych podziałów, a tym samym osłabiania szans na realizację interesów Polski". No właśnie.
Dziękuję Panu Redaktorowi Pacewiczowi za jego uwagi i doprecyzowanie swojego stanowiska. Doceniam, że mimo ogólnie polemicznego tonu przyznaje on, że w swoich oryginalnych wypowiedziach "użył mylącego słowa", przez co wypowiedź jego mogła zostać odebrana jako porównanie metod działania ministra Sienkiewicza do metod PiS "w sensie dosłownym".
Jeśli rzeczywistą intencją Pana Redaktora było ukazanie "fasadowości" czy "pozorności" poglądów symetrystycznych, to obydwie nasze interwencje miały ten sam cel: pokazanie, jak to powiedziałem "Wyborczej", że "w żadnym sensie - ani prawnym, ani politycznym, ani etycznym Bartłomiej Sienkiewicz nie czyni tego samego co PiS", ponieważ "nie tylko działa w zupełnie innym celu, ale też w kompletnie różnej sytuacji wyjściowej".
Jednocześnie pragnę zauważyć, że w swojej polemice Pan Redaktor Pacewicz przypisał mi cytaty z jego wypowiedzi, które znajdują się we wstępie odredakcyjnym "Wyborczej", a nie w autoryzowanym przeze mnie wywiadzie. Treść tego wstępu uspokaja mnie zresztą, że nie ja jeden odebrałem "mylące słowa" Pana Redaktora jako (jak to określiłem) "straszne symetrystyczne argumenty".
---
Wyborcza to Wy. Piszcie: listy@wyborcza.pl
Wszystkie komentarze
Brawo!
Zatem, na przyszłość radzę przed publikacją przeczytać własny tekst 10 razy albo dać do przeczytania losowym 10 osobom i sprawadzić "rozumienie". Ewentualnie wziąć na wstrzymanie i na kilka miesięcy wstrzymać się od publikacji.
Czy to taka satysfakcja być niezrozumianym?