Niezależnie od tego, czy w tym roku dojdzie do zmiany nastrojów wyborców i przełamania dotychczasowego trendu dominacji PiS w sondażach, warto zadać sobie pytanie, czy zmianę taką – jeżeli wystąpi – dostrzeżemy i poprawnie zinterpretujemy. Jest z tym już obecnie pewien kłopot, gdy analizuje się grudniowy sondaż pracowni Kantar, w którym na Koalicję Obywatelską chciałoby głosować 32 proc. respondentów, a na PiS 28 proc. Różnica wynosi jedynie 4 p.p. i mieści się w granicach błędu statystycznego (błędu wnioskowania). Ze względu na to, że próba badawcza firmy Kantar liczyła 970 osób, należy przyjąć, że podane wyżej frakcje zwolenników KO i PiS reprezentują 95-procentowe przedziały ufności o rozpiętościach +/- 3,5 proc. Oznacza to, że w całej zbiorowości wyborców procent tych, którzy z w dniu badania zadeklarowali gotowość oddania głosu na KO, wahał się od 28,5 proc. do 35,5 proc. Analogicznie dla zwolenników PiS przedział ten miał krańce 24,5 proc. oraz 31,5%. Ważne jest uświadomienie sobie tego, że każda liczba mieszcząca się w tych przedziałach może być prawdziwą frakcją poparcia dla danej partii. Nie jest tak, jak chcieliby to widzieć niektórzy komentatorzy sondaży, że podawane przez realizatorów badań oceny punktowe (32% i 28%), będące wartościami środkowymi przedziałów, są bardziej prawdopodobne od tych leżących bliżej krańców. Tak nie jest, każda liczba z podanych przedziałów ufności ma taką samą szansę bycia prawdziwą oceną poparcia w populacji wyborców. Sondaż ten, jak widać, nie daje podstaw do stwierdzenia, że nastąpiło już przełamanie trendu w sondażach. Różnice w estymowanym poparciu dla obu partii nie są statystycznie istotne, czyli nie są na tyle duże, aby nie dały się wyjaśnić przyczynami losowymi (losowym doborem próby badawczej).
Jest jednak inny potencjalny czynnik, który może spowodować, że w ogóle nie dostrzeżemy ewentualnego przełamania w trendzie sondażowym, albo dowiemy się o nim z opóźnieniem.
Czynnikiem tym może być obawa niektórych pracowni badawczych, zwłaszcza o mniej utrwalonej reputacji, przed ogłaszaniem wyników sondaży odbiegających od dotychczasowego trendu lub od tendencji panującej na rynku badań przedwyborczych.
Źródłem tej asekuracji jest zwykle niechęć do podejmowania ryzyka ogłoszenia wyników innych niż pozostali, które ostatecznie mogłyby się okazać błędne. Zjawisko to nazywane jest dążeniem do pozostania „w stadzie" (ang. herding). Dało ono o sobie znać m.in. w Wielkiej Brytanii przed wyborami parlamentarnymi w 2015 roku, kiedy przez wiele tygodni niemal wszystkie ośrodki badawcze sugerowały, że Partia Pracy i Partia Konserwatywna idą „łeb w łeb", a ostatecznie Partia Konserwatywna wygrała wybory z przewagą ponad 6 p.p. Okazało się, że obawiając się wizerunkowej i komercyjnej porażki, ośrodki badawcze mogły przed wyborami dostosowywać swoje wyniki do aktualnego rynkowego trendu.
Na razie trudno jest ocenić, czy i w jakim zakresie dążenie do bycia „w stadzie" występuje w naszym kraju.
Na pewno działania mające na celu utrzymanie się pracowni badawczej w trendzie rynkowym są nieskomplikowane i mogą być dla niektórych kuszące. Można je realizować na kilka sposobów. Najczęstszym jest stosowanie takich mechanizmów ważenia danych w próbie, czyli dostosowywania struktury próby do określonego zestawu charakterystyk populacji, aby rezultaty sondażu zbliżyć do wyników innych ośrodków badawczych. Innym sposobem jest zwiększanie pierwotnie ustalonej wielkości próby, aż do momentu, kiedy wyniki sondażu zbliżą się do oczekiwanych (czyli do dominującej na rynku tendencji). Najprostszym zaś jest nieujawnianie przez realizatorów lub przez media niektórych sondaży, zwłaszcza tych, których wyniki znacznie odbiegają od pozostałych.
W każdym razie, znaczne zbliżenie do siebie wielkości poparcia dla dwóch czołowych ugrupowań politycznych w Polsce powoduje, że wyczekiwane przez część wyborców przełamanie w sondażach mogą oni ogłosić zbyt wcześnie (z powodu błędów w interpretacji wyników) albo zbyt późno (z winy realizatorów badań). Dobre rozpoznanie momentu zmiany nastrojów politycznych, a w konsekwencji prawdopodobnie zmiany trendu w sondażach, będzie sprawą kluczową dla KO i PiS w pierwszym półroczu 2023 roku.
prof. dr hab. Mirosław Szreder, Uniwersytet Gdański
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze
Zgadzam się. Gdy pytam zwolennika PiS dlaczego nie głosuje na opozycję to ma miliony "argumentów" - "a bo oni kradli" - pytam kto, komu i co ukradł? Nie potrafią odpowiedzieć. Natomiast gdy pytam dlaczego wciąż popierają PiS, skoro jak na dłoni widać że oni naprawdę kradną i w dodatku staczają nasz kraj w stronę Białorusi, to też nie potrafią odpowiedzieć. Jedynie jakiś bełkot w rodzaju "bo dobrze robio", "bo ludziom dali" - ale co dobrze robią i komu dali, skoro dwa razy tyle zdążyli zabrać, to też nie potrafią odpowiedzieć - w ich wzroku widać pustkę między uszami. I tutaj problem jest głębszy niż sam PiS - bo ten, prędzej czy później, straci władzę i z dużym prawdopodobieństwem rozpadnie się po odejściu Kaczyńskiego. A 30% niepełnosprytnych wyborców zostanie wśród nas i oni sobie dalej będą szukać mesjasza, który im obieca gruszki na wierzbie i da talon na balon w zamian za głos przy urnie - i tutaj jest dramat.
A ty oczywiście piszesz to w trosce o jedność opozycji. Typowa logika polskiego przypała.
Może warto raz jeszcze podkreślić, że być może istnieje dynamika w elektoratach, co jednak trendy powinny wykazać. Czyli obserwujmy trendy.