Z zainteresowaniem zacząłem czytać tekst „Fizyka jest dziś o wiele bliżej uznania istnienia Boga jako aktywnego elementu obiektywnej rzeczywistości" sygnowany przez astrofizyka pana profesora Marka Abramowicza. A skończyłem czytać tenże tekst z uczuciem zażenowania i… chyba niesmaku.
Publikację tego tekstu można uznać za prowokację ze strony P.T. Redakcji "Gazety Wyborczej". Zamieszczona wypowiedź kłóci się bowiem ze standardami racjonalnego podejścia poznawczego i naukowego, z dorobkiem nowoczesnej nauki, w tym także wiekami dociekań filozoficznych.
I kusi do odpowiedzi.
Ja tam profesorem nie jestem – z prezydentem się w Belwederze nie obłapiałem, ale – powołując się na autorytet Kubusia Puchatka – swój mały rozumek mam. Pozwolę sobie zatem na kilka krytycznych uwag do tekstu Pana Profesora, zgodnie z kolejnością pojawiania się tez jego wywodu.
Tak oto nieprawdą jest, że: „odkrycia dotyczące względnej natury czasu i przestrzeni, kosmologii Wielkiego Wybuchu oraz kwantowej nieoznaczoności nadwątliły status ateizmu". Jeśli ktoś przeczytał „Kwantechizm. Klatka ma ludzi" Andrzeja Dragana (również profesora fizyki), to może wręcz odnieść przeciwne wrażenie – że umocniły ateizm, co wsparte jest żartobliwymi wywodami autora. Intelektualnie sprawny czytelnik nie musi przyjmować poglądu profesora Abramowicza, identycznego z tzw. bogiem luk/bogiem zapchajdziurą (Henry Drummond, 1894). Jest zadziwiające, jak bardzo osoby wierzące (czasami w sposób nieco naiwny) odczuwają potrzebę, aby znaleźć niepodważalny i miażdżący dowód na istnienie Boga. I tym dowodem móc spał… spacyfikować i unieważnić poglądy agnostyków, ateistów i… być może także wyznawców innych Bogów/bogów.
Warto przy tym zwrócić uwagę, że deklaracja wiary sformułowana w Katechizmie Kościoła katolickiego (Kongregacja Nauki Wiary, 1992) wyraźnie stwierdza (223) „Wielki jest Bóg, choć nieznany" i (230) „Bóg, objawiając się, pozostaje niewyrażalną Tajemnicą", będąc przy tym (268) „wszechmocny"… O ile pamiętam, maluczkim tłumaczy się to w ten sposób, że Bóg jest niepoznawalny, niedotykalny, (241) „niewidzialny" etc. Czyli nie pozostawia odcisków dłoni na stworzonym Świecie, które dawałyby możliwość materialnego rozstrzygnięcia – odkrycia jego boskości. Zatem przekonania profesora Abramowicza są chyba sprzeczne z tym dogmatem wiary.
W tym miejscu warto się przez chwilę zastanowić nad słowem „wiara". W znaczeniu tu używanym oznacza ono m.in. „nie poszukuję i nie oczekuję dowodów". Poszukiwanie dowodów graniczy bowiem z bluźnierstwem (patrz przypadek apostoła Tomasza). W wierze bez dowodów leży zasługa.
Nie wszyscy współcześni badacze zgodzą się, że „najgłębszą istotę rzeczywistości stanowi splot trzech autonomicznych światów: materii, idei oraz umysłu". Nietrudno znaleźć naukowego wyrodka twierdzącego, że dzięki ciężkiej pracy można jednak próbować wyjaśniać zależność idei od umysłu, umysłu od mózgu, mózgu od ewolucji i wszystkiego tego razem od materii (nieodżałowany Hoimar von Ditfurth). Nie są to więc światy autonomiczne, co łatwo wykazać, spożywając niektóre grzybki lub wykonując kilka mniej lub bardziej brutalnych zabiegów na materii mózgu lub ciała.
Podobnie twierdzenie Rogera Penrose’a, że woli się nie zastanawiać nad granicami poznania, fenomenem świadomości i istnieniem czegoś, co wymyka się poznaniu naukowemu, należy raczej interpretować jako świadomość ograniczeń i indywidualnych emocji, nie zaś deklarację wiary lub niewiary w Boga (agnostycyzm?). Wydaje się, że tacy neurobiolodzy i kognitywiści jak Joe Z. Tsien (Theory of Connectivity), Giulio Tononi (Integrated Information Theory) lub Antonio Damasio i David Dennet mieliby na te tematy bardzo wyważone zdanie odbiegające od tez Profesora.
Notabene, warto przypomnieć, że jeden z naukowców, na których powołuje się profesor Abramowicz, Carl Popper wraz z niekwestionowanym tuzem neurobiologii Johnem C. Ecclesem (obaj w wieku okołoemerytalnym) zawracał ludziom głowy nieco odlecianą koncepcją dendronów i zasiedlających je niematerialnych psychonów, które miały być podstawą czynności umysłu.
Inni z przywołanych: Roger Penrose, Daniel An, Krzysztof Meissner i Paweł Nurowski, mają dobre podstawy doświadczalne, by twierdzić, że akt kreacji świata (big bang) i akt końca świata (big collapse/The Final Judgement) miały już wielokrotne edycje, które pozostawiły trwałe ślady na naszym niebie. Ta koncepcja cyklicznej kosmologii konforemnej trochę nie współgra z typowymi poglądami na sprawy boskie i ostateczne.
Problem rozciąga się niestety dalej, gdy profesor Abramowicz odwołuje się do mnogości fizycznych koncepcji kosmogonicznych, zasady antropicznej i jej centralnego problemu „dostrojenia wielkości fizycznych" tak, że możliwe są m.in. nasz świat i życie, a nie jakaś totalna niebylica lub martwota. Problem mnoży się paskudnie, gdy Profesor przywołuje koncepcję wieloświata (multiverse) według Dennisa W.S. Sciamy (pomijając Hugha Everata, Raphaela Bousso, Leonarda Susskinda i innych). Profesor postuluje tutaj, że logiczne rozważanie problemu prowadzi do stwierdzenia, że istnienie Boga jest konieczne.
Istotnie – mamy tu zagwozdkę: w (dodajmy: hipotetycznym) multiversum albo nie ma Boga/boga, albo jest Jeden/jeden na całe multiversum, albo w każdym z mnogich wszechświatów jest własny i odrębny Bóg/bóg.
Jak pisze Profesor, jeśli bowiem w nieskończonej nieskończoności liczby ateistycznych wszechświatów musi zdarzyć się absolutnie wszystko, co tylko możliwe, to muszą w nich również zaistnieć krasnoludki (dlaczego nie jednorożce albo czarodziejki? I co to właściwie są „krasnoludki"?). W tym miejscu Profesor prezentuje wielostopniową relację wynikania (implikacji) prowadzącą do absurdalnej konieczności istnienia Krasnoludków z bajki. To zaś upoważnia go do krwawego użycia brzytwy Ockhama: wyciąć wszystkie wszechświaty z krasnoludkami i bez nich, i inne byty niekonieczne, aby pozostał jedyny konieczny Bóg i jego jedyny konieczny wszechświat.
Argument wynikający z oszczędności rozumowania: wystarczają tylko dwa byty – Boga i Świata, jest co najmniej naciągany. Dla równowagi można tu przytoczyć opowiadanie Stanisława Lema o konstruktorze, który wykreował mózg elektronowy zasilany danymi o wirtualnym świecie wyczytywanymi z magnetycznych bębnów – mózg niezdolny do wyjścia poza własne ograniczenia („Ze wspomnień Ijona Tichego" – w pracowni profesora Corcorana). Albo odwołać się do konieczności istnienia płaskiej Ziemi, bo przecież wiemy, że wszyscy, albo co najmniej niektórzy, pospadaliby z kulistej.
Pisząc „stwierdzenie (…) że odkrycia współczesnej fizyki sugerują, a nawet dowodzą, że Boga nie ma (...) jest hucpiarską bzdurą", Pan profesor stosuje starą i sprawdzoną technikę erystyczną – ustawiania chochoła do bicia (zwaną za pierwszej "Solidarności" metodą „imput – amput"). Taki chochoł kompetentny „w innych niż fizyka dziedzinach" gotów jest „publicznie głosić bzdurę, że (…) odkrycia fizyki sugerują, że Boga nie ma". Pan Profesor pewnie nie zgodzi się, gdy stwierdzimy, że inny chochoł kompetentny w jakiejś dziedzinie nauki mógłby PUBLICZNIE GŁOSIĆ BZDURĘ, że odkrycia nauki sugerują, że Bóg jest.
Tu jednak trzeba się zgodzić z dalszym wywodem – profesor Abramowicz ma rację. „W najbardziej podstawowym sensie jest dokładnie przeciwnie": ŻADNA Z NAUK „nie dowiodła ani istnienia, ani nieistnienia Boga". Jednak w opozycji do profesora Abramowicza, „monumentalne odkrycia XX i XXI wieku" wcale nie zmuszają, „aby się nad kwestią pozamaterialnych aspektów rzeczywistości wnikliwie zastanawiać". Wolny jest wybór w sprawie rozważań nad transcendencją i materializmem. Prawdą jest, że wiele osób doznaje wrażeń… hmm!… duchowych, patrząc na „niebo gwiaździste nad sobą", wsłuchując się w mroczną ciszę pustych katedr albo majestat lasu, morza lub gór. Wrażenia te można całkiem normalnie wywołać odpowiednimi zabiegami neurofizjologicznymi wycelowanymi w bardzo konkretne miejsca mózgu. Bez żadnej transcendencji i nieodwracalnych konsekwencji dla zdrowia.
Problem także w tym, że kapłani odpowiedzialni za nauczanie o transcendencji stali się niewiarygodni dla myślących odbiorców wskutek ujawnionych nadużyć moralnych i intelektualnych. Scentralizowane instytucje wiary takie jak Kościół katolicki trochę wynaturzyły swój powszechny przekaz względem oczekiwań wielu myślących ludzi. Wydaje się, że takie rozważania – jak artykuł profesora Adamowicza – nie mogłyby się znaleźć w publikacjach Klubu Inteligencji Katolickiej w latach sześćdziesiątych XX wieku, a może i z trudem mieściłby się w dzisiejszym "Tygodniku Powszechnym" (chapeau bas). Zatem można się nie zastanawiać nad relacjami nowoczesnej fizyki z wiarą, przyjmując całkowicie materialistyczną interpretację rzeczywistości. A nawet uzasadniony wydaje się opór przeciw stanowisku profesora Adamowicza.
Prawdą nieco nieprzyjemną jest, że nasz naukowy i materialistyczny światopogląd w gruncie rzeczy oparty jest – strasznie to wypowiedzieć – na wierze. Nie musi to oznaczać, że – jak był uprzejmy stwierdzić Paul Feyerabend – w nauce wszystko obleci (anything goes). Wiara w naukę opiera się na kruchym założeniu, że giganci nauki, na których ramionach stoimy, zbudowali swoje twierdzenia i fundamentalne prawa na podstawie uczciwie przeprowadzanego i opisanego doświadczenia. Wyniki tego doświadczenia poddali też wnikliwej krytyce zawistnych kolegów i narwanych następców. A na samym początku poddali swoje wyniki i sformułowane prawa popperowskiemu testowi falsyfikacji. Testu tego nie przechodzi niestety twierdzenie „Bóg/bóg istnieje", jest bowiem ono tzw. zdaniem egzystencjalnym, a nie prawem. I jest dokładnie tak samo sprawdzalne lub niesprawdzalne przez jakiekolwiek doświadczenie, jak jego falsyfikacja: „Bóg/bóg nie istnieje". Jeśli zatem chcemy wierzyć w Boga niepostrzegalnego a wszechwiedzącego i wszechmocnego (szkoda byłoby chyba zajmować się jakimś bałwanem pozbawionym tych kompetencji?), to z założenia musimy odrzucić możliwość jego materialnego i naukowego poznania (vide Katechizm). Pozostaniemy zatem z bolesnymi i nierozstrzygniętym naukowo problemami wieczności, zła (teodycei), śmierci, nieśmiertelnej duszy i podobnymi.
Pora wreszcie na argument z wyniku głosowania wzorowanego na debatach oksfordzkich wśród uczestników sympozjum w Uppsali. Pan Profesor pisze (mam nadzieję, że trochę żartem): „Czy twoim zdaniem istnieją poważne powody na to, by uznać, że Bóg istnieje? Odpowiedzi »tak« było 56, prawie trzykrotnie więcej niż »nie« – tych było tylko 20". Otóż jest tak jakoś, że w nauce nie decyduje o prawdziwości większość. Dowodem może być śmierć doktora Ignaza Semmelweisa zaszczutego przez autorytety sprzeciwiające się jego odkryciom związanym z antyseptyką w położnictwie. Zresztą, ciekawe jaki byłby wynik, gdyby głosowano nie w Instytucie Fizyki w szwedzkiej Uppsali, ale np. na uniwersytetach w Tokio, Osace, Szanghaju, Bombaju... Heidelbergu, Berlinie lub Paryżu.
Z tych wszystkich przyczyn osobiście wolę, aby moje (jako autora tej wypowiedzi) poglądy na temat istnienia Boga/boga pozostały prywatną sprawą mojej wiary/niewiary. Szczególnie że przekonanie „de non existentia Dei" co najmniej jedną osobę zaprowadziło na stos. A moc argumentacji arcybiskupa Marka Jędraszewskiego prezentowana w jego homiliach nie pozwala liczyć na zastosowanie przykazania Bożej Miłości wobec myślących i czujących odmiennie.
Pozostaję z szacunkiem dla Czytelników, Redakcji i P.T. Oponentów
Piotr Łaszczyca
I na koniec – trochę dla rozluźnienia – wierszyk (prawa autorskie zastrzeżone)
***
Konsekwencje
W dniu, w którym odkryto
ślad życia na Marsie, gdy
z głębi Galaktyki ktoś przysłał pocztówkę,
pośledni bogowie zaczęli
na gwałt odwoływać swoje objawienia.
Przed drzwiami do mózgów
stanęły spakowane na podróż walizy.
Zdaje się, że w wielu miejscach
pogaszono kadzidła,
zebrano tłuste ofiary z ołtarzy.
Wtedy prawdziwy Bóg,
wygodnie rozparty na chmurze,
od niechcenia kartkuje książki
o Majach, Aztekach, Prusach.
Zagląda do pamiętników z wojen krzyżowych.
Studiuje dedykacje
na tytułowych kartach historii
swojej Inkwizycji.
Bez pośpiechu przegląda zdjęcia
najwierniejszych heretyków.
Na ustach ma ten swój pobłażliwy uśmiech.
Wszystkie komentarze
A co w nim takiego znakomitego?
Nie przeczytałeś tekstu prof Abramowicza i/lub nie zrozumiałeś tego artykułu. To nic, to rozważania wymagające nieco oczytania i wiedzy w temacie którym nie wszyscy (a właściwie mało kto) poważniej się interesuje. Dwuwartościowa logika prof Abramowicza miała zawieść nas na manowce mechaniki kwantowej i uprawdopodobnić istnienie Boga twierdzeniem „No przecież to nie mogło samo powstać”. To też był zabieg erystyczny, ale podstawowa znajomość mechaniki kwantowej dwuwartościową logikę pakuje lamusa. Sprawy mocno się komplikują o czym z delikatnością frdrującego górnika prawi prof Dragan w „Kwantechizmie”. A Bóg? Szuka już kolejnej niszy, w dolnej szufladzie biurka, miedzy starymi landrynkami a dziurkaczem, w małym pudełeczku z komunijnym różańcem.
logika
To czego nie rozumiesz chyba?!
A co w niej takiego inteligentnego?
Nie warto się popisywać swoją niewiedzą.
Ty tak specjalnie drażnisz, czy jesteś takim ignorantem? jak to drugie to zmień miejsce bo tu się nudzisz.
Mogly tez cos napisac.
Uparcie nie istnieje, jak zawsze.
odkąd dogmaty stały się bardziej "flexi" Mars ani pocztówka niczego nie zmieniają.
jeżeli "mógł dopuścić ewolucję" (a z definicji - mógł), to równie dobrze mógł dopuścić
2, 3 a nawet 77 ewolucji - w tym np. nieudane (Mars), takie sobie albo udane wyjątkowo (pocztówka). zresztą - umówmy się - czego niby nie mógł?
ogólnie "flexi" domyka większość dziur wokół tak monumentalnych konstruktów, jak "nie jesteśmy w stanie tego pojąć", choć oczywiście nie zaszkodzi mieć przy sobie kilka dodatkowych reperaturek typu "ksiądz jest tylko człowiekiem".