Mimo celowanej w nich i ich działania mowy nienawiści i dezinformacji nie poddają się. Nadal udzielają pomocy humanitarnej migrantom (w październiku i listopadzie do Grupy Granica zgłosiło się po pomoc ok. 4000 osób), którzy utknęli na granicy UE z Białorusią oraz w ośrodkach dla migrantów. Polskie sądy wydały dziewięć wyroków w sprawie łamania prawa przez Straż Graniczną, żaden aktywista nie został uznany za winnego.
Większość z tysięcy wolontariuszy na granicy polsko-białoruskiej i litewsko- białoruskiej nie ujawnia imion i nazwisk. Nie chce wypowiadać się publicznie. Jest jedna Grupa Granica, Fundacja Ocalenie, Homo Faber, kilkunastu frontmanów ruchu. Po Litewskiej stronie jest Sienos Grup?, która powstała na wzór polskiej Grupy Granica, a jedną z czołowych działaczek jest Polka z Litwy, Ewa Wołkanowska-Kołodziej. Jedni pomagają w lesie, domy drugich są bezpieczną oazą, magazynem, przystanią dla prawników i innych obrońców praw człowieka. Jeszcze kolejni walczą o przyznanie ochrony międzynarodowej, odwiedzają swoich podopiecznych w ośrodkach dla uchodźców. Większość aktywistów pomagających na granicy polsko-białoruskiej i białorusko-litewskiej nigdy wcześniej nie była zaangażowana w działania pomocowe, w życiu nie doświadczyli też tylu obelg.
Ania (imię zmienione na prośbę bohaterki z powodów bezpieczeństwa) skończyła studia wyższe, pracowała dla międzynarodowych korporacji, dziś jest samotną matką, ma trójkę dzieci (dwoje poważnie chorych kilkulatków), dom z widokiem na Puszczę Białowieską, która miała nieść ukojenie. Podczas naszej rozmowy (jest lato, Straż Graniczna notuje kilkadziesiąt "prób nielegalnego przekroczenia granicy") Ania nerwowo spogląda przez okno. Nie widzi już piękna Puszczy, tylko ludzi ze wzrokiem zwierząt, płaczące kobiety i dzieci, chorych mężczyzn, którzy nie pili czystej wody od kilku dni. Od wielu miesięcy źle sypia. Jej "bezpieczny dom" to ul, pełen aktywistów, prawników, rodziny, która ją wspiera.
- Nie słyszę wprost, że szmugluję ludzi, jestem użyteczną idiotką czy pachołkiem Kremla - zdaję sobie sprawę, że tak się mówi o aktywistach pomagających na granicy. Czy jeżeli nosisz wodę do lasu, to jesteś wrogiem państwa polskiego? A jeżeli popierasz państwo polskie, to nie dasz nawet kropli, nawet nie zaniesiesz kanapki? Nie wiem, czemu ludzie myślą, że podanie komuś wody powoduje krzywdę, dlaczego podanie zupy jest zagrożeniem dla państwa. W tej sprawie wszystko zdaje się tylko czarno-białe, w komentarzach nie ma nic pośrodku. Jesteśmy faktycznie użyteczni i idioci może, bo nikt z nas nie dostaje pensji za to, co robi. Myślę, że przez wiele instytucji państwowych, w tym Straż Graniczną, celowo jest tworzona dezinformacja, po to, żeby zdyskredytować nasze działania. Wiemy, że pomaganie ludziom jest legalne, mimo że obrzuca się nas błotem. Nie, nie boję się pomagać, ale nie chcę być wytykana palcami, myślę, że sąsiedzi nie do końca wiedzą, czym się zajmuję, może nie chcą też wiedzieć?
- Tu na granicy nie ma sytuacji czarno-białych. Różne rzeczy widzimy - niekoniecznie chcemy o nich mówić na głos, różne rzeczy się słyszy - od plotek, że Straż Graniczna przewoziła ludzi w betoniarkach w trakcie budowy muru, do historii z pierwszej ręki, że mundurowi naprawdę pomogli lub nie przeszkodzili. Nie zapomnę moich pierwszych przerażonych "mordek", ale raz też chłopak z Afryki opowiadał swoją historię przejścia przez las (miał tylko buty korki ze sobą, bo jego marzeniem było granie w piłkę w reprezentacji jakiegoś europejskiego kraju) i to jest historia budująca. Umundurowani ludzie go znaleźli, podali wodę, jedzenie i… go zostawili. Zatem może się coś zmienia?
Rita Augutien choć ma wieloletnie doświadczenie w pracy z migrantami, bo była szefową litewskiego oddziału IOM (Międzynarodowej Organizacji ds. Migracji), w terenie nigdy nie pracowała. Latem 2021 roku śledziła przejmujące historie z przepychanek w Polsce i nie mogła uwierzyć, że nic takiego nie dzieje się na granicy Litwy z Białorusią. Media w Litwie publikowały tylko liczby (zawsze podawane przez litewską państwową służbę graniczną) o tym, ilu migrantów nie zostało przepuszczonych, często z komentarzami, że nikt nie potrzebował ani nie prosił o pomoc. Te dane nie były dla niej przekonujące. Dlatego zaczęła chodzić do lasów - szukać migrantów, przynosić im leki, ubrania, ciepłe jedzenie i herbatę. - Na początku w grupie było tylko kilka osób. Dostaliśmy jeden przeznaczony dla nas numer telefonu i zaczęliśmy się nim dzielić w grupach w mediach społecznościowych. Szybko zaczęliśmy otrzymywać wiadomości od migrantów. Na początku nie mieliśmy żadnego doświadczenia w udzielaniu pomocy humanitarnej w takich okolicznościach. Wiele więc nauczyliśmy się z aktywizmu Grupy Granica w Polsce. Potem z pomocą przyszli "Lekarze bez granic" - wspomina.
- Szokujące było to, że po tym, jak zaczęliśmy pomagać bezbronnym migrantom, którzy zagubili się w lasach i których życie było zagrożone, zostaliśmy oskarżeni o bycie "pomocnikami reżimu Łukaszenki". Nigdy nie myślałam, że pracuję dla dyktatora - zawsze myślałam, że pracuję dla litewskiej demokracji, dla praw człowieka. Rita jest pracownikiem socjalnym i obecnie prowadzi ośrodek opieki nad dziećmi.
Dziś, po roku pracy w terenie, nieformalna grupa networkingowa to kilkadziesiąt aktywnych osób i około 500 współpracujących doraźnie. Wśród aktywistów jest osoba należąca do patriotycznej organizacji paramilitarnej litewskiego związku rycerskiego. Trzynastego stycznia została odznaczona medalem walczącego o wolność.
- Sama byłam wcześniej nagrodzona przez MSW na Litwie za walkę z handlem ludźmi. Pisałam poradniki i uczyłam strażników granicznych o migracji i migrantach w szkole. Byłam nawet odpowiedzialna za prowadzenie programu, w ramach którego nieudani azylanci wracali do swoich krajów. A teraz nagle jestem zdrajcą. Pomyślałam więc, że następnym razem, gdy pojadę do lasu, wezmę tę nagrodę ministerstwa i umieszczę ją za przednią szybą mojego samochodu. Wiem, że straż graniczna przeszukuje podejrzane samochody. Jeśli więc przeszukają mój, to na pewno znajdą tę nagrodę - opowiada.
Rita jest przekonana, że wszystkie działania Sienos Grup?, a nawet komunikacja mailowa czy telefoniczna są ściśle monitorowane przez władze. - Gdy dzwonimy do kogoś, czasami pozdrawiamy również funkcjonariuszy, którzy jak sądzimy są razem z nami na linii i podsłuchują. Mówimy wtedy "Dzień dobry, drodzy funkcjonariusze". Ale nie przejmujemy się tym zbytnio - twierdzi.
- W swojej karierze brałam udział w sprawach sądowych dotyczących procesów handlarzy ludźmi. Rozumiem różnicę między pomocą humanitarną a handlem ludźmi - tłumaczy. Ale i tak śledztwo przedprocesowe, które zostało wszczęte przeciwko litewskim aktywistom, na jakiś czas wytrąciło z równowagi ją i wszystkich w Sienos Grup?.
- O śledztwie dowiedzieliśmy się z mediów. Niektórzy wolontariusze przestraszyli się. Niektórzy na jakiś czas wstrzymali swoją pracę. Zorganizowaliśmy nawet zbiorową sesję psychoterapii, żeby się wspierać, pozostać razem i zachować zdrowy rozsądek i siłę. W naszej grupie wszyscy jesteśmy profesjonalistami. Śledztwo przedprocesowe zostało umorzone z powodu braku dowodów na to, że litewscy aktywiści są zamieszani w handel ludźmi.
Jednak komentarze funkcjonariuszy litewskiej państwowej służby granicznej o przestępczym charakterze pomocy humanitarnej, jakiej Sienos Grup? udziela migrantom, nie ustają - są publicznie i wygłaszane zawsze, gdy wolontariusze spotykają się ze strażnikami granicznymi w lasach.
- Nie tylko przedstawiciele państwa mają tendencję do publicznego oczerniania nas. Dostajemy wiele wiadomości z mową nienawiści i oskarżeniami również w mediach społecznościowych. Byliśmy nazywani tchórzami za "ukrywanie się za stroną na Facebooku", oskarżeni o brak niezależności, może nawet zaaranżowani z zagranicy.
Naprawdę sądziliśmy, że sytuacja na granicy jest tymczasowa i że bardzo szybko wrócimy do naszej pracy i innych zajęć, które sprawiają nam przyjemność. To jest główny powód, dla którego Sienos Grup? nie powstała jako oficjalna organizacja.
Rita nie chce pamiętać krzywdzących komentarzy w mediach społecznościowych, które członkowie grupy albo zgłaszali na Facebooku, albo kasowali. Niektóre z tych wiadomości wyglądały na takie, jakby były pisane przez boty z nieistniejących kont. Staraliśmy się jednak nie poświęcać im zbyt wiele czasu. Mieliśmy ważniejsze rzeczy, którymi mogliśmy się przejmować. Trudno mi zrozumieć, dlaczego na Litwie ludzie wydają się dbać o prawa człowieka, kiedy ich własne prawa człowieka są naruszane, ale kiedy chodzi o prawa innych - migrantów, często o innym kolorze skóry i religii, a zwłaszcza tych, którzy korzystają ze szlaków stworzonych przez dyktatorskie reżimy, aby zastraszyć demokratyczne kraje - ideały humanitarne zaczynają blednąć. Ja będę pracować na rzecz zmian.
Mieszka po sąsiedzku z hajnowskim szpitalem, wychowuje córeczkę, pomaga mężowi w prowadzeniu firmy. Katarzynę Poskrobko, która dziś działa w Stowarzyszeniu Egala (Grupa Granica) i Polsce 2050 Szymona Hołowni, ostatni rok niewątpliwie ukształtował. Przed kryzysem na granicy nigdy nie miała do czynienia z migrantami. A już na pewno nie odróżniała dialektów języka kurdyjskiego kurmandżi i sorani. To jedna z wolontariuszek, dzięki której migranci mogli dostać ubrania, kosmetyki i wsparcie podczas pobytu w szpitalu w Hajnówce.
- Nie chcę powtarzać tych wszystkich brzydkich słów, które padły pod moim adresem. "Agentka Kremla, a weź ich sobie do domu". Albo żebym uważała na gwałty i morderstwa. Ja nie czuję się zagrożona. Poradziłam sobie z tym, idę i dalej pomagam. Wspieram chorych i bezbronnych w szpitalu w Hajnówce - przynoszę dzieciom przywiezionym z lasu zabawki, nowe ubrania dla ich matek i ojców. Odwiedzam ich i z pomocą tłumacza przez telefon objaśniam ich sytuację, słucham. Wiele osób nie wie, jakie ma prawa, w jak trudnej sytuacji się znaleźli - często myślą, że trafią do ośrodka, a potem będą mogli żyć wolno w Europie. Ci, którzy przyjeżdżają do szpitala, są chorzy, ekstremalnie wyczerpani. Często spędzili wiele miesięcy w podróży, lesie, na ulicy, byli bici czy poniżani. Kontaktuję się z ich rodzinami. Jeśli proszą o azyl w Polsce, ochronę międzynarodową, mogę zostać ich pełnomocnikiem. Szukam dla nich prawnika. Działam według litery prawa. Mam przygotowane dokumenty w odpowiednim języku czy dialekcie języka kurdyjskiego. Pomogłam kilkudziesięciu osobom - Kurdom, Afgańczykom, Irakijczykom, Irańczykom, Somalijczykom, Kubańczykom, wielu osobom z Afryki - ludziom z tych części świata, gdzie toczy się wojna, jest reżim. Moja pomoc nie kończy się na spotkaniu w szpitalu, jeśli zostaję pełnomocnikiem danej osoby, mam prawo pytać o stan jej zdrowia, a potem, gdzie zostaje przewieziona, mogę ją odwiedzać w ośrodku dla uchodźców, jeśli tam trafi. Z wieloma osobami niestety po opuszczeniu szpitala nie ma kontaktu, mimo że przekazali nam pełnomocnictwo. Czasem dowiaduję się, że z powrotem są w Białorusi. Ze Strażą Graniczną, która nadużywa władzy, w szpitalu nie rozmawiam (tylko oficjalnie odpowiadając na wezwania), podobnie jak z hejterami, jeśli nie ma miejsca na dyskusję, nie ma przestrzeni na to, żeby zostać wysłuchaną, nie walczę, ale też i nie poddaję się tej narracji.
Jak jest dzisiaj? Niech nikt nie wierzy, że zapora działa. Dziś (9.12) w szpitalu przebywa 5 osób uchodźczych - kobieta z Jemenu na ortopedii ze starszym złamaniem kolana, 16-letni chłopak - Afgańczyk, także ze złamaniem, dwie osoby na zakaźnym. Dwie osoby wyszły w poniedziałek. Mogą liczyć tylko na mnie. Mam bardzo dużo pracy, jestem potwornie zmęczona, młyn - nie udaje mi się żyć normalnie. Nic się zmieniło, jest dokładnie jak rok temu - śledzenie naszych grup, raportów, siedzenie do nocy, szukanie prawników, wypełnianie dokumentów, odpisywanie rodzinom, informowanie, dzwonienie, szkolenia - okropnie bolą mnie oczy. Idą święta, a ja nie mam przestrzeni na nic.
Właściwie to wychowała się w Puszczy Białowieskiej. To jej ojczyzna, arkadia, bezpieczne miejsce. Do czasu. Puszczy w 2017 roku groziła wycinka. Joanna była jedną z przeciwniczek decyzji ministra Szyszki. Mieszka w Białowieży, tu pracuje, tu wychowuje kilkuletnią córkę. I dlatego, że jest z Puszczy, działa w grupie Lokalsi dla Puszczy. Żeby propagandyści z nie twierdzili, że tego lasu bronią tylko przyjezdni, obcy. Joanna nie mówi tego wprost, ale pomaganie migrantom wyszło naturalne. Bo ci sami ludzie, którzy bronili drzew, nie mogli patrzeć, jak w ich ukochanym lesie ludzie umierają z pragnienia czy zimna. - To był nasz moralny obowiązek, zresztą nie dało się inaczej, gdyby nie my, na początku nikt by nie pomógł. Jesienią zeszłego roku nie było tu organizacji humanitarnych. Akurat robiłam zakupy w sklepie, podszedł znajomy i powiedział, że trzeba kogoś nakarmić, wróciłam do domu, wzięłam zupę. Widzieliśmy ludzi niepodobnych do ludzi, wykrzywionych z bólu i wycieńczenia, wychodzących z lasu, nie można było wobec nich pozostać obojętnym.
To skandal, że ktoś wygłasza stwierdzenia typu, iż "zagrażam polskości", bo ja moimi działaniami - a dostarczam wodę czy kartę SIM - nadrabiam wizerunek Polski, kiedy Straż Graniczna po raz 10 wypycha kogoś na stronę białoruską. Mam pretensję do państwa polskiego, że na mnie szczuło za pomoc uchodźcom, czyli niesienie wody do lasu, a za pomaganie uchodźcom z Ukrainy chwali.
Vuk Vukoti to lingwista z Instytutu Języka Litewskiego, od kilku lat mieszka w Wilnie, jest naukowcem i imigrantem z Serbii. Kiedy zaczął się kryzys na granicy litewsko- białoruskiej, nie był w stanie wytrzymać, dlatego dołączył do Sienos Grup?.
- Litewski rząd wzmacniał przekaz o tym, że migranci to broń, że to wojna hybrydowa, wzniecał strach i rasizm w społeczeństwie. Nawet liberałowie na początku twierdzili, że tak, ci migranci mogą być niebezpieczni. Czułem się tak źle, że pomyślałem - albo coś zrobię, albo muszę opuścić Litwę. Dlatego dołączyłem do Sienos Grup?, choć rząd nas nienawidzi, a straż graniczna oczernia i oszukuje.
Vuk był zaangażowany w interwencję w lesie, która doprowadziła grupę do policyjnego dochodzenia przedprocesowego.
- To było podczas mojej nocnej zmiany, o 1 w nocy, ktoś zadzwonił z lasu. Znaleźliśmy grupę czterech Pakistańczyków, którzy dosłownie zamarzali przy -13° C, nie mając żadnych namiotów, żadnych śpiworów. Nie spotkaliśmy żadnych pograniczników, co nas zaskoczyło. Przynosiliśmy jedzenie i wodę pakistańskiej grupie przez kolejne kilka. W końcu sami wezwaliśmy pograniczników. Dostaliśmy tymczasowy nakaz uniemożliwiający strażnikom wypchnięcie grupy z powrotem na Białoruś i tym razem pojechaliśmy do lasu teraz z dziennikarzami, policją i karetką. Chyba dlatego że tak to nagłośniliśmy, strażnicy byli na nas bardzo źli. W pewnym sensie pokazaliśmy, że nie wykonują swojej pracy należycie.
Vuk uważa, że śledztwo oskarżające ich o przestępczość zorganizowaną i przemyt ludzi zostało wszczęte, aby przestraszyć wolontariuszy i uniemożliwić kolejnym aktywistom dołączenie do Sienos Grup?.
- Byłem wtedy naprawdę przerażony. Myślałem nawet o tym, żeby przez jakiś czas nie wychylać się z domu. Ale teraz rozumiem, że to była tylko taktyka straszenia, nie mieli żadnych dowodów. Podobnie gdy straż graniczna zmusiła jedną z naszych wolontariuszek do oddania swojego telefonu. Później dowiedzieliśmy się, że nie mają prawa zabierać naszych telefonów bez nakazu sądowego. Ciągle otrzymywaliśmy administracyjne nagany za przebywanie w "strefie ograniczonego ruchu granicznego", a czasem za niepodporządkowanie się poleceniom straży granicznej, ale dzięki Sienos Grup? teraz zaskarżamy te nagany do sądu. To będzie trwało wiecznie, ale uważamy, że musimy stworzyć precedens - bo nie uważamy, że karanie ludzi, którzy udzielają pomocy humanitarnej migrantom, jest w porządku.
Vuk jest dziś większym optymistą niż jeszcze kilka miesięcy temu. Latem 2022 r. w litewskim parlamencie otwarto wystawę prac migrantów: autorzy dzieł mogli opuścić ośrodki dla migrantów, aby udać się na otwarcie wystawy. Po tym wydarzeniu odbyła się dyskusja przy okrągłym stole, w której uczestniczyli sami migranci, członkowie grupy Sienos, przedstawiciele ministerstwa spraw wewnętrznych, ministerstwa spraw społecznych, departamentu migracji, prawnicy, a nawet przedstawiciele litewskiej służby granicznej.
- Być może wojna na Ukrainie była czynnikiem, który skierował niektórych lokalnych antymigranckich polityków litewskich do porzucenia tematu i można było rozpocząć bardziej właściwe tworzenie polityki.
Vuk dostrzega krótkowzroczność litewskich elit politycznych. - Osobiście nie używam Facebooka, ale podczas wolontariatu byłem odpowiedzialny za stronę grupy Sienos na Facebooku. Mogę powiedzieć, że najpaskudniejsze komentarze o nas, a zwłaszcza o migrantach, pochodziły z fałszywych kont i trolli, prawdopodobnie kremlowskich fabryk trolli. Takie są moje odczucia i moja teoria. Trolle pociągały za sznurki po obu stronach - z jednej strony oskarżały kraje europejskie o niehumanitarne podejście do migrantów, a z drugiej - podsycały w społeczeństwie nienawiść do migrantów. Paradoksalnie rząd i niektórzy antyimigranccy politycy byli czasem zgodni z tym, co mówiły trolle. W tego typu sytuacjach powinniśmy wiedzieć lepiej.
W ich domu przecinają się drogi wszystkich aktywistów. Na jednym śniadaniu można spotkać Elżbietę Podleśną, Annę Alboth i dziennikarza Reutersa. Łączą ludzi, karmią, dom jest pełen sztuki, psów i dzieci. Kamil Syller jest prawnikiem od nieruchomości, Maria malarką. Siedem lat temu przeprowadzili się z Warszawy na Podlasie do Werstoku, bo szukali spokojnego życia. Zbudowali tu przepiękny dom - perłę współczesnej architektury - z gliny, słomy, drewna, naturalny, eko. W 2017 roku protestowali przeciwko wycince Puszczy Białowieskiej. Jeszcze na początku września 2022 roku przykro im było, że wciąż nie mogą się dogadać z konserwatywnymi lokalsami, w październiku wymyślili zielone światło - czyli znak dla uchodźców, że w tym domu znajdą pomoc. W listopadzie 2021 roku do Marii z długiej broni mierzy Straż Graniczna. Udzielili setek wywiadów od BBC, przez Guardiana, do Reutersa. Są ważnymi twarzami ruchu w Polsce.
Spotkaliśmy ich latem, kiedy wezwań do lasu było dużo mniej. Próbowali odpoczywać, zająć się bieżącymi rzeczami - Kamil, mimo upału, betonował. Ale wciąż nerwowi, spoglądający w telefon, czy już trzeba jechać, po cichu myśląc, może tym razem nie ja. Wyczerpani, ale gotowi do niesienia pomocy. Agroturystyka Dom Dobry, którą prowadzą, świeciła pustkami. Swoje niezwykłe wegetariańskie potrawy (często z kwiatów i ziół) Maria gotowała dla Kurdów, Afganek, Syryjczyków. Sztukę malowania (a ukończyła warszawskie ASP pod okiem prof. Leona Tarasewicza i prof. Jarosława Modzelewskiego) Maria tymczasowo porzuciła na rzecz sztuki gotowania. Mur na granicy już stał. Za kilka dni miało nie być już strefy zamkniętej: - Nie mam takiego uczucia ulgi, że to już jest koniec, i nie wiem, czy coś się zmieniło czy raczej trochę się zmieniła intensywność. Wiem, że jak tylko zmieni się władza, trzeba będzie walczyć o zmianę prawa imigracyjnego.
Nie mieli czasu przeżywać wszystkich inwektyw, którymi byli obrzucani w prywatnych wiadomościach ( z*%by, antypatrioci, idioci). Kamil nie odpowiadał na prowokacje, zasłaniał się prawem, analizami, rozstrzygnięciami sądów. - I mimo tych ekspertyz byłem w kompletnym szoku: straż graniczna otwarcie chwaliła się łamaniem praw człowieka - mówi Kamil Syller.
W Litwie wszystkie strony - migranci, przedstawiciel rządu, opozycja, Sienos Grup?, straż graniczna - usiedli do rozmów i choć tylko symboliczne, to było to historyczne wydarzenie. Gdyby była taka możliwość, usiedlibyście do rozmów z polskimi władzami, Strażą Graniczną?
- Po pierwsze to niewyobrażalne. Po drugie - głowa mówi, że tak, ciało i serce krzyczy, że nigdy. Tak naprawdę rozmawialibyśmy z ludźmi, którzy w sposób systemowy z przyzwoleniem państwa popełniali przestępstwo.
***
Materiał powstał w ramach grantu Free Press Unlimited i programu Advanced Collaborative Journalism Course, Prague Media School. Większość rozmów przeprowadziłyśmy latem 2022 w Wilnie oraz Hajnówce i okolicy. Rozmówcy kasują wpisy mające znamiona mowy nienawiści, nie chciałyśmy powielać dezinformacji, dlatego nie umieszczamy screenów zawierających takie treści.
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze