Rosja... To państwo o ogromnych ambicjach imperialnych, ale niewielkich szansach ich spełnienia. Będące w skali światowej karłem ekonomicznym i posiadające bardzo lichą armię. By realizować swe agresywne zamiary, musi więc używać specjalnych metod i narzędzi walki.
Z szerokiego wachlarza współczesnych metod walki, metod przygotowania i prowadzenia wojen chciałbym zająć się trzema: dywersją ideologiczną, szantażem i... STRACHEM - obezwładniającym, paraliżującym logiczne myślenie.
Przygotowania do agresji i sama agresja na Ukrainę dostarczają znakomitych przykładów mistrzowskiego użycia tych trzech metod.
Osiem lat temu imperium „wstało z kolan" i ruszyło do szturmu. Wbrew poprzednim zapewnieniom o nienaruszalności granic, o prawach suwerennych państw do samostanowienia Rosja otwarcie zaatakowała czarnomorski półwysep Krym. Szczególnego „smaczku" tej agresji dodał fakt, że dokonano jej z... terytorium Ukrainy, czyli z wynajmowanej od Ukrainy czasowo morskiej bazy w Sewastopolu.
W sposób może mniej jawny – bo imperium wysłało tam nie regularne wojsko, ale swych „przebierańców" – zaanektowano wschodni obszar sąsiedniej Ukrainy, czyli jej najbardziej uprzemysłowiony okręg nad rzeką Don.
Zachód prawie nie zareagował. Poza formalnymi protestami i kosmetycznymi sankcjami gospodarczymi nie podjął żadnych kroków, by agresora cofnąć do jego granic. Był to błąd kardynalny. Teraz, po upływie następnych ośmiu lat, nie budzi to chyba najmniejszych wątpliwości.
Kremlowscy decydenci przekonali się wtedy, że agresja uchodzi im bezkarnie. Co więc stoi na przeszkodzie, by podjąć następne kroki w odbudowie sowieckiego imperium?
A jednak byli ostrożni, nie spieszyli się i wykorzystywali czas, by przygotować bezpieczny grunt pod kolejne podboje.
Znanymi im od dawna i doskonale wypróbowanymi narzędziami użytymi do tych przygotowań były: akcje propagandowo-dywersyjne w krajach przeciwników, szantaż i... strach. Ten strach, o którym za chwilę.
Akcje propagandowo-dywersyjne przyniosły skutki prawie natychmiastowe: wspomnę tylko o wprowadzeniu do Białego Domu ich poplecznika i pogłębieniu podziałów politycznych w USA. O osłabieniu Unii Europejskiej poprzez brexit i poprzez wewnętrzne spory i podziały, których głównymi, ale niejedynymi źródłami i animatorami były i są Węgry i niestety Polska. No i osłabienie NATO poprzez konsekwentną politykę izolacjonistyczną Trumpa i rozłamowe działania tureckiego prezydenta Erdogana.
To drugie to SZANTAŻ. Najnowszym, ale niejedynym przykładem jest blokada portów czarnomorskich i wstrzymywanie eksportu ziarna do krajów Afryki i Bliskiego Wschodu, co grozi ich zagłodzeniem. Stawianymi przez Rosję warunkami odblokowania rosyjskiego i ukraińskiego eksportu ma być natychmiastowe zniesienie sankcji gospodarczych i rozminowanie portu w Odessie, czyli otwarcie jej dla agresora!
Wreszcie ten trzeci... STRACH - i na tym elemencie chciałbym się nieco zatrzymać!
Strachem jako elementem paraliżującym Rosjanie przywykli grać od wielu dziesięcioleci.
Przypomnijmy sobie te coroczne militarne parady na placu Czerwonym. Masy czołgów, ogromne cielska rakiet międzykontynentalnych – oni zawsze przypominali, że te rakiety mogą dosięgnąć i Nowego Jorku! Czy w jakimkolwiek kraju Zachodu tak celebruje się święta państwowe?
Co pewien czas – a głównie w okresach międzynarodowych napięć – wysyłali swe bombowce strategiczne na europejskie pogranicza krajów NATO, nad Morze Południowochińskie, nad Ocean Lodowaty. Nigdy nie potwierdzili, ale i nie zaprzeczyli, że może te bombowce miały w swych lukach atomówki.
A nam wszystkim ciarki chodziły po skórze. I o to właśnie kremlowcom chodziło.
Czy przypominacie sobie to słynne: „wejdą? nie wejdą?", ponad 40 lat już temu w Polsce. Ja to pamiętam doskonale. I pamiętam, jakie to robiło wrażenie na nas wszystkich. Jak nas paraliżowało w naszych, nieśmiałych przecież, próbach reformowania systemu. Dopiero po latach, gdy otworzono archiwa i dotarła do nas świadomość ówczesnej militarnej klęski Sowietów w Afganistanie, stało się jasne, że była to tylko sprytna i skuteczna rosyjska propaganda.
Wracając jednak do czasów obecnych...
...co powiecie na narzędzie strachu „indywidualnego"?
Te kolejne zabójstwa, a właściwie egzekucje dziennikarzy (Anna Politkowska), nieposłusznych agentów KGB (Litwinienko), dysydentów (Borys Niemcow, którego ukatrupiono pod murem Kremla) czy – jak dotąd – spartaczone próby zabójstwa Nawalnego.
One wszystkie mieszczą się dokładnie, pasują do kremlowskiej metody siania strachu. „Stulcie pyski, ogony pod siebie i ruki pa szwam! – bo jak nie, to patrzcie, co was czeka!".
A „strach zbiorowy", na użytek ewentualnych napastników albo choćby tych, co to nie chcieliby się poddać dyktatowi Moskwy i mają czelność bronić się militarnie? To, przed czym ostrzegają Zachód, nas wszystkich, czym grożą kremlowcy - to nuklearny armagedon. I to już chyba ostatni z argumentów strachu, bo niewiele więcej im pozostało.
Putin – z tajemniczą miną egipskiego sfinksa - grozi „błyskawiczną odpowiedzią". A były prezydent i premier Miedwiediew obwieszcza, że „jeźdźcy Apokalipsy są już w drodze", dając do zrozumienia, że tymi „jeźdźcami" są rakiety z głowicami nuklearnymi. Celami mają być „centra decyzyjne" - może być Londyn, może być i Nowy Jork. Bo rakiety - i to te „hipersoniczne", czyli niewykrywalne i niezestrzeliwalne - mają przecież zasięg globalny.
Tow. „Ponury", czyli putinowski „Ribbentrop", robi groźne miny i też „nie wyklucza". Swoją drogą, chyba zgodzicie się ze mną, że Putin świetnie wybrał swego dyplomatycznego przedstawiciela. Twarz Ławrowa, nawet gdy on nic nie mówi, straszy samym swym wyglądem!
I jak tu – kurczę! – się nie bać? Nie trząść ze strachu...
Czy dziwimy się nadal tym Francuzom, Anglikom, co to prawie już sto lat temu „nie chcieli ginąć za jakiś tam Gdańsk"?
A my teraz, niepomni lekcji historii, ale sparaliżowani nuklearną trwogą, czy jesteśmy gotowi, czy chcemy „ginąć za jakiś tam Charków, jakąś Odessę czy Kijów"?
Czy jednak niczego nas historia nie nauczyła? Może jednak?
Ponad trzy miesiące temu, gdy Putin rozpoczynał kolejny etap agresji na Ukrainę, zadawałem sobie to właśnie pytanie. Słuchając wypowiedzi niektórych europejskich polityków, drżałem z obawy przed „nowym Monachium", przed ugodą z Putinem kosztem Krymu, Donbasu, Odessy... a może i całej Ukrainy? Przed niewyobrażalnymi konsekwencjami takiej ugody.
Jednak już miesiąc później w niemieckim miasteczku Ramstein zebrało się grono szefów armii 40 państw i zawiązało koalicję. Z bardzo jasno określonymi dwoma celami: pomoc Ukrainie aż do zwycięstwa i takie osłabienie Rosji, by w przewidywalnej przyszłości nie była w stanie dokonać kolejnych agresji.
I to jest chyba to „światełko w tunelu"! Bo jednak wyciągnięto wnioski z historii.
A odpowiedzią na tamto „Monachium" stał się obecny „Ramstein"!
Życzę Wam i sobie, bym się nie mylił!
Staszek Smuga-Otto, Kanada - Brytyjska Kolumbia
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze