Bayern, który już wcześniej awansował do kolejnej rundy, we wtorkowy wieczór walczył o rozstawienie – do osiągnięcia celu potrzebował z remisu. Normalnie polski kibic nie zwróciłby na te niuanse uwagi, teraz znaczące analogie aż biły po oczach. W identycznej sytuacji znajdowała się bowiem w ubiegłym tygodniu reprezentacja kraju, gdy Lewandowski postanowił odpocząć. I porzuceni przez kapitana Polacy ulegli Węgrom 1:2.
Monachijskiej drużyny supernapastnik nie opuścił. Zdobył nawet bramkę, dzięki czemu uciekł wiceliderowi snajperskiego rankingu – wyprzedza Sébastiena Hallera z Ajaxu Amsterdam o dwa gole. Uderzenie było przepiękne, Lewandowski oddał je po przewrotce, stojąc tyłem do bramki. Błysnął techniką i sprawnością, ale przede wszystkim refleksem, bo zanim strzelił, nie czekał na piłkę długo frunącą po dośrodkowaniu. Musiał zareagować błyskawicznie, niemal podświadomie, gdy znienacka zawisła mu nad głową. O takich golach mówi się, że padły „z niczego", o takich piłkarzach – że wygrywają mecze w pojedynkę.
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze
Niech patologia dziennikarska przeczyta tę wypowiedź ze zrozumieniem.