Na początku kwietnia Hubert Hurkacz pokonał w Miami Greka Stefanosa Tsitsipasa, piątego wówczas tenisistę rankingu ATP. Kilka dni później na Florydzie odniósł największy sukces w karierze - wygrał turniej Masters 1000 i wszedł do pierwszej dwudziestki rankingu. Nie wyrzuciły go z niej późniejsze wstydliwe porażki, przez które na Wimbledon przyjechał jako ten, który - według wszelkich prognoz - żadnej sensacji nie sprawi.
Wygrał jednak bez straty seta trzy mecze i po raz pierwszy w karierze awansował do IV rundy Wielkiego Szlema. Tu czekał na niego rywal teoretycznie jeszcze trudniejszy od Tsitsipasa - wicelider rankingu ATP Danił Miedwiediew. Rosjanin grał już w finale US Open, Australian Open i kończącego sezon ATP Finals. Te trzecie rozgrywki pod koniec ubiegłego roku wygrał. Przed Wimbledonem znakomity na kortach twardych 25-latek po raz pierwszy w karierze wygrał turniej na trawie - na Majorce, nieszczególnie prestiżowy, ale jednak.
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze
fibak to żenada pod każdym względem, ale Wyborcza trzyma się go kurczowo, bo nie ma w redakcji ani jednej osoby, która miałaby choćby elementarne pojęcie o tenisie