Gdy do zawodów Pucharu Świata w Titisee-Neustadt zgłosiło się tylko 50 zawodników i piątkowe kwalifikacje straciły przez to sportowy sens (nie było kogo eliminować - pierwsze serie konkursów PŚ zaczyna właśnie 50 skoczków), a organizatorzy jednak je zarządzili, zmieniając ich nazwę na prolog i rzucając dla zwycięzcy marne trzy tysiące franków szwajcarskich (ponad 12 tysięcy złotych), można było popaść w zadumę.
Nad losem 55- lub 60-kilogramowego skoczka, który przed prologiem wziął jeszcze udział w dwóch seriach treningowych. Czyli dwa razy zjeżdżał z rozbiegu z prędkością prawie 100 km/godz., by później uderzyć nartami, a więc też kolanami, stawami i ścięgnami na - z tego telewizyjny kibic nie zawsze zdaje siebie sprawę - ubity i twardy jak beton zeskok skoczni.
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze
Niemcy, Austria, Norwegia, Czechy, Szwajcaria, Słowenia, to oczywiście mało kto.
Nie ma to jak Lewandowski, nieprawdaż ?
Nie oglądaj
Do tego jeszcze Finlandia, Kanada, Japonia i Rosja.
Tym bardziej, że każdy jakoś skoczy na nartach ze skoczni, ale mało kto potrafi kopnąć piłkę :-)
Pamiętam jak skakał Piotr Fijas a komentował Miklas. To były niszowe zawody i mało kto je oglądał. Aż pojawił się Małysz i wszystko się zmieniło chociaż potrwało to kilka lat zanim zaczął odnosić sukcesy na stałe.
A gwiazdę jednego skoku, Fortunę, pamietasz ?