Tekst archiwalny z 2012 roku
Był patykiem o bardzo dużej stopie, dużych kolanach, długich nogach i krótkim tułowiu. Wyrósł na wielkiego koszykarza – dosłownie i w przenośni. W środę 42-letni Adam Wójcik przekroczył granicę 10 tys. punktów w ekstraklasie.
Kiedy w 1988 roku zdobywał swoje pierwsze punkty dla Gwardii Wrocław, w sklepach mięso wciąż trzeba było kupować na kartki. Nadzieja reprezentacji Polski Damian Kulig, którego Wójcik ogrywał w środę, miał kilka miesięcy, a Jakuba Parzeńskiego, drugiego z wymanewrowanych podczas wykonywania przełomowej akcji, nie było jeszcze na świecie. Przez większość kariery Wójcik rywalizował z Parzeńskim, ale Dariuszem – ojcem Kuby.
– Dziękuję wszystkim za przybycie, dziękuję tym, którzy mnie nagradzali, dziękuję klubom, w których grałem – mówił Wójcik po meczu Śląska z PBG Basket Poznań we Wrocławiu, gdzie spędził najpiękniejsze lata kariery.
W latach 90. Wójcik był koszykarzem niezwykłym, i nie chodzi nawet o to, że zdobywał mnóstwo punktów, medali i nagród. Ważny był styl, w jakim tego dokonywał. Szczupły, ale umięśniony koszykarz świetnie – jak na gracza o wzroście 208 cm – kozłował, grał przodem do kosza i trafiał z dystansu. Ale przede wszystkim biegał i skakał!
– Jakbym miał zamknąć oczy i przypomnieć sobie firmową akcję Wójcika, to byłby ten jego lot – mówi Walter Jeklin, dyrektor reprezentacji Polski, rywal Wójcika z boiska. – Adam leciał, leciał, leciał i wsadzał piłkę z góry. Był jak taka gazela. W kontrze – niesamowity.
Wsady, w polskiej koszykówce towar przez długie lata reglamentowany i zarezerwowany dla Amerykanów, były jego znakiem firmowym. Wójcik wykorzystywał świetną dynamikę i koordynację, by wsadzać z ewolucjami jedną ręką, dwiema, tyłem, bokiem. To on wygrał pierwszy w historii konkurs wsadów podczas meczu gwiazd w Lublinie w 1994 roku, a potem tytuł obronił w Stalowej Woli. Tam podczas rozgrzewki ćwiczył tak ostro, że po jednym z wsadów tablica rozsypała się w drobny mak.
Stalowa Wola dla Wójcika była szczególna – tam poznał żonę. W 1990 roku Krystyna, studentka warszawskiej SGH, przyjechała do rodzinnego miasta na weekend i znalazła się w tej samej kawiarni co Wójcik, który właśnie rozegrał mecz ze Stalą. Przedstawił ich sobie Maciej Kotulski, obecnie sędzia ligowy, a wówczas kolega Wójcika z młodzieżowej reprezentacji Polski.
– Chude to takie było, pamiętam puchową kurtkę, z której wystawała mała główka. Ale od razu wpadł mi w oko – wspominała po latach Krystyna Wójcik, żona niezwykła. Nie dość, że urodziła bliźniaki (Jan i Szymon mają już po 12 lat i trenują w WKK Wrocław), to jeszcze stała się menedżerem męża. Podobno twardym i bezwzględnym.
– Moja rola jest przewartościowana – bagatelizuje Krystyna Wójcik. – Byłam po prostu najbliższą osobą, która mogła pilotować pewne sprawy. Wszystkie decyzje były wspólnymi, małżeńskimi. Chodziło także o życie całej naszej rodziny – tłumaczy. Ale dziennikarze pamiętają sytuacje, w których telefon Adama był aparatem Krystyny i to żona koszykarza, a nie on, udzielała wywiadów.
Są tacy, którzy twierdzą, że gdyby nie trzymała męża krótko, to Wójcik nie zrobiłby takiej kariery. – Moje zasługi są nieduże. Mąż solidnie i rzetelnie podchodził przez całe życie do obowiązków. Nie siedział do późnej nocy, bo wiedział, że rano na treningu musi być w formie. Nigdy nie zawalił meczu ani treningu przez sprawy pozaboiskowe – mówi Krystyna Wójcik.
Wójcik pod wieloma względami zasługuje na określenie „pierwszy". W 1993 roku był pierwszym polskim koszykarzem, który trenował z klubem NBA – zaprosili go Los Angeles Clippers. – Byłem tam w sumie pięć dni i kiedy zaczynałem się przystosowywać po długiej podróży, trzeba było wyjeżdżać – wspominał po latach.
– To było wyzwanie, na które mentalnie nie byłem gotowy – tłumaczył Wójcik. – Nie miałem profesjonalnego wsparcia od agenta, klubu – jednego dnia dostałem ofertę wyjazdu i jednocześnie ultimatum z Gwardii, że wyjazd będzie możliwy, jeśli zwiążę się z klubem wieloletnim kontraktem. Okoliczności nie budowały pewności siebie. Poza tym nie znałem angielskiego. Realnie oceniając, nie miałem wtedy szans na kontrakt. Z Europy wyjeżdżały do NBA tylko największe gwiazdy – mówi Wójcik, który z USA przywiózł m.in. białe spodenki z lycry z logo Clippers. Grał w nich, kiedy zdobywał pierwsze mistrzostwo Polski z Mazowszanką Pruszków w 1995 roku.
Czy gdyby urodził się kilkanaście lat później, to mógłby z takimi umiejętnościami zaistnieć w NBA? – Na pewno zostałby wcześniej dostrzeżony, wyselekcjonowany przez amerykańskich skautów, którzy teraz często przyjeżdżają do Europy. Ale przeskok do NBA to skomplikowana sprawa, zależy od wielu czynników – uważa Jeklin.
Wójcik zrobił karierę w Europie – w 1996 roku wyjechał do Belgii, gdzie rok później w Spirou Charleroi jako pierwszy Polak zagrał w Eurolidze. Później grał w niej także w greckim Peristeri Ateny (tam zdobył rekordowe 33 punkty), hiszpańskiej Unicaja Malaga, Śląsku i Prokomie Trefl Sopot.
Krystyna Wójcik zwraca uwagę, że mąż za granicą miał trudniej niż obecni polscy koszykarze. – W najlepszym okresie kariery Adama rynek nie był otwarty, kluby mogły zatrudniać po dwóch obcokrajowców spoza UE i Adam był traktowany jak gracz z USA. Ciężko było też znaleźć pracę dla Polaka. Nie wierzono, że gracz z tego kraju może poradzić sobie w innej lidze. Przed Adamem Polacy w silnych ligach nie grali, a po sezonie w Grecji pytano nas, czy w Polsce są inni dobrzy gracze. Adaś w pewnym sensie przecierał szlaki, pokazał, że Polak potrafi – mówi żona koszykarza.
Okno wystawowe, mistrzostwa Europy, dla polskiej reprezentacji długo było nieosiągalne – po występie w 1997 roku na kolejny turniej kadra czekała aż 10 lat. Wójcik połączył oba, a przecież na ME debiutował już w 1991 roku, a karierę reprezentacyjną kończył w 2009 na turnieju w Polsce. W biało-czerwonej koszulce zagrał 149 razy.
A grać zaczął, bo na turnieju minikoszykówki we Wrocławiu wypatrzył go w 1983 roku Krzysztof Walonis. – Wyglądał jak patyk, był chudy, miał krótki tułów, długie nogi i bardzo dużą stopę. W zespole nie był liderem, ale wyróżniała go niesamowita sprawność fizyczna – mówi trener, którego nazwisko z Wójcikiem kojarzone jest nawykowo.
Zanim postawił na koszykówkę, Wójcik trenował siatkówkę i piłkę nożną, skakał też w dal i biegał na 400 m. – Jak zaczynaliśmy ćwiczyć, miał 174 cm wzrostu i postawiliśmy na zajęcia ogólnorozwojowe, motorykę. Przez dwa lata grał u mnie na kredyt po 30 minut w meczu i rósł – po kilkanaście centymetrów rocznie – wspomina Walonis.
Wójcik karierę zaczynał w Gwardii, pierwszy tytuł wywalczył w Pruszkowie, ale kojarzony jest przede wszystkim ze Śląskiem, z którym dominował w Polsce w latach 1998-2001. – Wpływ na rozwój Adama miało wielu trenerów, ale bardzo dużo dała mu praca z Andrejem Urlepem – uważa Jeklin. – Trener pomógł Adamowi stać się postacią wiodącą, która bierze ciężar gry na siebie. Urlep zahartował Wójcika, zmiana była zauważalna.
We Wrocławiu Wójcik stał się wielką gwiazdą – na przełomie wieków farbował włosy na blond, zagrał w filmie „Sześć dni Strusia", w którym był sobą – Wójcikiem ze Śląska, który z sentymentu do rodzinnego miasta gra w słabym zespole Azbesty Pomorze.
Na spotkaniu z kibicami we Wrocławiu zdarzyło mu się, rozdając autografy, podpisać szkolne usprawiedliwienie. Podczas wyjazdowego meczu w Słowenii krok w krok podążała za nim miejscowa fanka zakochana w Wójciku po uszy. Choć legenda, że przed wyjazdem położyła się pod kołami autokaru z zespołem Śląska, jest nieprawdziwa.
Powolny, wręcz niezauważalny zmierzch kariery rozpoczął się w 2007 roku, kiedy Wójcik stał się niechciany w Prokomie. Sezon pograł we Włoszech, potem dwa lata w Poznaniu i Zgorzelcu. Rok temu wrócił do Wrocławia – do drugoligowego WKK. 20 stycznia zerwał więzadło krzyżowe łąkotki i więzadło środkowe rzepki lewego kolana. To była pierwsza poważna kontuzja w blisko 30-letnim okresie gry w koszykówkę.
– Po tylu latach fantastycznej i długiej kariery Adam powiedział sobie, że nie skończy gry przez głupią kontuzję na drugoligowym parkiecie. Postanowił sobie, że wróci do formy i na poziomie zagra w ekstraklasie. To dlatego dobił do 10 tys. pkt – mówi jego żona.
Środa była jego wielkim świętem. Zdenerwowany Wójcik szybko zdobył sześć punktów, których przed meczem z PBG brakowało mu do 10 tys. Mecz przerwano, koszykarz założył specjalną koszulkę ze „swoim” numerem 10 i dopisanymi trzema zerami. Były i skrywane łzy wzruszenia, i radość, i zakłopotanie, gdy – już po meczu – Wójcik usiadł na tronie, a na głowę włożono mu koronę.
Król Adam kończy karierę – kilka tygodni temu zapowiedział, że ten sezon będzie jego ostatnim. Niewykluczone jednak, że będzie obserwował wielkie kariery swoich synów. Jan i Szymon zaczynają grać w koszykówkę, wcześniej niż tata i są wyżsi niż Adam w wieku 12 lat. Pierwszy kibicuje San Antonio Spurs, drugi Boston Celtics.
Czego innego życzyć Adamowi Wójcikowi niż obecności na meczu NBA z ich udziałem?
10 029
tyle punktów zdobył w PLK – to rekord według oficjalnych statystyk prowadzonych od 1976 roku. Według nieoficjalnych więcej ma Eugeniusz Kijewski – 10 174
642
tyle meczów w niej rozegrał, grając w Gwardii/ASPRO Wrocław, Mazowszance Pruszków, Bobrach Bytom, Śląsku Wrocław, Prokomie Treflu Sopot, PBG Basket Poznań i Turowie Zgorzelec
149
tyle razy zagrał w kadrze – na ME wystąpił cztery razy (1991, 1997, 2007, 2009)
40
tyle punktów to jego rekord – ustanowił go w styczniu 1995 roku w meczu Mazowszanki z Lechem
14
tyle medali mistrzowskich wywalczył – 13 w Polsce i jeden, złoty, w Belgii (1997)
8
tyle mistrzostw zdobył w Polsce – z Mazowszanką (1995), Śląskiem (1998-2001) i Prokomem (2005-07)
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze
"Cześć i chwała bohaterom"
co?! Facet grał w piłkę, a nie wynosił dzieci z płonących budynków. Może trochę dystansu?
;)