Narzucony reprezentacji etyczny kodeks to nie nagły wymysł, lecz integralna część jego życiowej postawy. Nie zamierza być zaledwie trenerem, to z powołania przede wszystkim nauczyciel życia - pisze o Cesare Prandellim Rafał Stec.

Wyobrażacie sobie, że trener Adam Nawałka, który w środę pasował na kapitana reprezentacji piłkarza skazanego za handlowanie punktami, nie powołuje kogoś, kto w ferworze ligowej szarpaniny w polu karnym uderzył przeciwnika w twarz? Włoski selekcjoner - renesans zawdzięcza mu drużyna, którą po ostatnim mundialu miały czekać wieki ciemne - nie wahał się ani chwili, nie czekał nawet, aż komisja dyscyplinarna zdecyduje, czy Daniele De Rossiego zdyskwalifikować. Na Hiszpanię przestępcy nie powołał, rezygnując tym samym z kluczowego pomocnika w jedynym wiosną sparingu, rezygnując wbrew jękom wszystkich selekcjonerów świata, że kadry narodowe zostały zmarginalizowane, że piłkarze na zgrupowanie wpadają i z nich wypadają, że z każdego zetknięcia z nimi trzeba wycisnąć 101 proc. Wszystko nieważne, skoro była zbrodnia, musi być i kara. Witajcie w alternatywnej rzeczywistości Cesare Prandellego.

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich. 
 
Więcej
    Komentarze