"Znów przegrałaś? Jesteś żałosna", "Nie umiesz trafić w piłkę", "Postawiłem na ciebie pięć dolców, a ty znowu wtopiłaś, obyś zdechła" - pisali do niej na Twitterze internauci.

Świat usłyszał o Rebecce Marino w 2011 r. Nieznana 20-latka doszła do finału turnieju w Memphis i III rundy Rolanda Garrosa. Awansowała na 38. miejsce w rankingu WTA. Jej zarobki dobiły do pół miliona dolarów. Kanadyjczycy zachwycali się, że wreszcie trafił im się tenisowy brylant - dziewczyna wysoka (183 cm), silna, obdarzona potężnym serwisem. - Teraz wiem, jak bym się czuła, gdybym zagrała sama ze sobą - komplementowała Venus Williams po ich meczu na US Open.

Internetowe trolle po raz pierwszy dopadły Marino w lutym zeszłego roku. Po kilku kontuzjach i słabszych występach zdołowali ją na tyle, że zawiesiła karierę na kilka miesięcy. "Mam dość obelg" - mówiła "New York Timesowi". Wróciła do rodziców w Vancouver, próbowała znaleźć sobie zajęcie poza sportem. Jesienią postanowiła jednak jeszcze raz chwycić rakietę. - Grywałam z przyjaciółmi, tenis wciąż sprawiał przyjemność - tłumaczyła. Wznowiła wpisy na Twitterze i na Facebooku. "Dziękuję za wsparcie prawdziwym fanom" - pisała.

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich. 
 
Więcej
    Komentarze