Dorota Wodecka: Mówi pan, że przesadził z samotnym życiem.
Jerzy Pilch: Sam sobie wyprodukowałem taką sytuację i sam jestem w niej zasłużony. Trochę boleję, mówiąc, że być może za daleko posunąłem się w tej samotności. Przez tydzień z nikim się nie umawiasz, bo masz coś pilnego do napisania. Z tygodnia nagle robią się dwa, potem miesiąc, a po dwóch miesiącach wsteczny ruch jest już trudny. Owszem dzwonią, chcą przyjść, pogadać, ale ty nie złapałeś tego rytmu, tylko złapałeś bakcyl dziwactwa, odludkowatości, że zaryzykuję neologizm.
Wykształciłem w sobie wręcz rzecz niepojętą. Nienawidzę zbiorowego oglądania piłki nożnej w telewizji - stadion co innego - uznając za zbiorowość towarzystwo liczniejsze niż ja jeden. I to jest dowód mojego zwyrodnienia i prawdziwej choroby na samotność.
Żałuje pan, że tak się poukładało?
- Nie żałuję.
Powiedział pan, że próbował życia w związku, ale kiedy już zupa stoi na kuchence ugotowana, to grób .
- Grób.
Można ją wylać, jak panu brak emocji.
- Można zjeść, zwłaszcza marchewkową. Ale jak w księgarni podaje ci książkę piękna kobieta, obowiązkiem pisarza jest zachwyt.
Wierność jest dla pana nie do przejścia?
- Jest w psychiatrii jednostka określana jako rozległy zespół wzmożenia erotycznego.
Powiada pan, że pisarz nie powinien angażować się w politykę.
- Nie ja to wymyśliłem. Do pisarzy ważnych dla mnie i wyznających tę zasadę należał Nabokov.
Pisarz nie powinien mieć poglądów politycznych, bo jeśli je ma, a są wyraziste, a niepodobna sobie powiedzieć, zwłaszcza w tym zawodzie, że można mieć niewyraziste poglądy polityczne, to ma skłonność do wierności im także w literaturze.
Nie sposób nie mieć poglądów politycznych.
- Nie miałem żadnego w życiu temperamentu ani potrzeby, aby je określić w sensie pewnej szczegółowości. Nie mogę powiedzieć, że jestem liberałem, bo nie wiem, co to znaczy.
Mam zacytować definicję?
- Nie ma potrzeby. Zawsze w wolnej Polsce głosowałem na nieboszczkę Unię Wolności i wszelkie jej wcielenia, co nie powinno dziwić, bo obracałem się w kręgu Jerzego Turowicza, którego zaangażowaniu się w politykę zawdzięczam swoją dziesięcioletnią obecność w "Tygodniku Powszechnym". Z "Tygodnika" odeszła do Sejmu Józefa Hennelowa, Krzysztof Kozłowski, został ministrem spraw wewnętrznych w rządzie Mazowieckiego, Mieczysław Pszon był doradcą Mazowieckiego, Maciej Kozłowski został ambasadorem. Rok 1989 miał w sobie upojenie fantastyczną histerią, która nam się wszystkim przydarzyła.
A przed 1989 rokiem wojował pan z komuną?
- Wtedy uważało się, że jak drukujesz w podziemiu, to masz kartę bojową. Pseudonimów nie pamiętam, brałem od bohaterów Płatonowa. Ale nie róbmy ze mnie filaru opozycji - czasami coś wydrukowałem albo przeczytałem w NaGłosie, ale to było naturalne. Byłem zwyczajnym autorem, bezszelestnie wsuwałem się w szeregi ludzi piszących.
Jak to się stało, że pan, do którego nie można było dzwonić w porze "Faktów", przestał brać "zastrzyki życia politycznego"?
- Dzisiaj nie oglądam ani "Faktów" ani "Szkła kontaktowego" i w głowie mi się nie mieści, jak mogłem tyle czasu poświęcać polityce.
Czekając na panią, zacząłem czytać gazety - stały zestaw: "Fakt", "Super Express", "Wyborczą", "Tygodnik Powszechny" i "Nie" Urbana - i uświadomiłem sobie, jak strasznie dużo czasu pożerało mi to czytanie. Inna sprawa, że dawniej czytałem szybciej. Od jutra mam zamiar przestać kupować.
Jerzy Pilch - ur. w 1952 r., pisarz, felietonista, luteranin. Autor m.in. "Spisu cudzołożnic", "Rozpaczy z powodu utraty furmanki", "Tez o głupocie, piciu i umieraniu", "Miasta utrapionego", "Marszu Polonia", "Wiele demonów". Siedmiokrotnie nominowany do Nike, którą otrzymał w 2001 roku za "Pod Mocnym Aniołem". W zeszłym roku wydał "Zuzę albo czas oddalenia", powieść o 60-letnim schorowanym pisarzu, który zakochuje się w prostytutce. Od kilku lat zmaga się z chorobą Parkinsona.
Cały wywiad z Jerzym Pilchem będziecie mogli przeczytać w sobotniej "Wyborczej"!