Tę historię demaskującą pedofilię w amerykańskim Kościele nagrodzono Pulitzerem. Teraz jako kapitalny hollywoodzki film może dostać Oscara.

6 stycznia 2002 r. na pierwszej stronie dziennika "Boston Globe" ukazał się nagłówek: "Kościoł od lat przyzwalał na molestowanie dzieci przez księży". Artykuł był owocem trwającego przeszło rok śledztwa, w wyniku którego dziennikarze pisma udowodnili nie tylko, że przypadki molestowania w Kościele są znacznie częstsze, niż dotąd przypuszczano, ale też, że katolicka hierarchia nie robi nic, by to zjawisko ograniczyć. Standardową jej reakcją było przesunięcie księdza do innej parafii, żeby tam znalazł sobie następne ofiary, oraz uciszenie ofiar poprzednich - pieniędzmi lub pogróżkami.

Dziś to wszystko już wiemy. Oraz to, że ta praktyka nie ograniczała się tylko do Bostonu, Kościół załatwiał to tak na całym świecie, także w Polsce. Ale nie dowiedzielibyśmy się o tym, gdyby nie mrówcza praca grupy dziennikarzy, którzy przebili się przez wzniesiony dziesiątki, jeśli nie setki lat temu mur milczenia. Ich przeciwnikiem był człowiek, który wydawał się w Bostonie nie do ruszenia - kardynał Bernard Francis Law, kochany przez media, lubiany przez parafian, zaprzyjaźniony z wpływowymi politykami i biznesmenami. Czy komuś takiemu może zagrozić parę osób uzbrojonych tylko w notesy?

A jednak nie minął rok od publikacji pierwszego artykułu w "Boston Globe", a Law już ustąpił ze stanowiska i w obawie przed dalszą udpowiedzialnością za tuszowanie przestępstw czmychnął do Watykanu, gdzie Jan Paweł II mianował go archiprezbiterem bazyliki Santa Maria Maggiore. Bostońska archidiecezja musiała zaś sprzedać własną siedzibę na zadośćuczynienie dla setek ofiar.

Dlaczego zmowę milczenia złamano właśnie w Bostonie? O tym jest "Spotlight" (nominowany do Oscara za najlepszy film roku i za reżyserię). W filmie najważniejszy jest nie sam skandal, tylko śledztwo dziennikarskie, które pozwoliło go ujawnić.

Więcej w tekście Wojciecha Orlińskiego w piątek w "Wyborczej"

 

Znajdziesz nas na Twitterze , Google+ i Instagramie

 

Jesteśmy też na Facebooku. Dołącz do nas i dziel się opiniami.

 

Czekamy na Wasze listy: listy@wyborcza.pl