Przyszedł sześć godzin przed trzęsieniem ziemi. Nikt w bazie nie wierzył, że w kilkanaście godzin zejdzie 3 kilometry z 7200 metrów. Dlatego nie czekaliśmy na niego

Jest to fragment reportażu Dominika Szczepańskiego, który w czwartek ukaże się w "Dużym Formacie"

***

Wypiłem dwa litry herbaty, wysikałem się, włożyłem butelkę z ciepłą wodą do śpiwora. Pospałem może godzinę. Obudził mnie, gdy zaczął siłować się z zamarzniętym zamkiem mojego namiotu. Poszliśmy do jego mesy. Ściągnął but i skarpetkę. Duży palec wyglądał, jakby ktoś go oblał paletą farb. Z jednej strony fioletowy, z drugiej kredowy z przebijającą się kością. Tomek Mackiewicz sięgnął do niego ręką i delikatnie poruszył z ciekawością dziecka. - Nie jest źle.

Jeden palec stracił rok temu. Zawieźli go do szpitala w Chilas z odmrożoną stopą. Doktor chciał ją obciąć, ale źle trafił, bo w pokoju Tomka zawsze było kilkanaście osób. Miejscowi, których poznał przez te wszystkie lata pod Nanga Parbat (8126 m). Wtedy był po piątej ekspedycji. Cel zawsze ten sam: pierwsze wejście na niezdobyty w zimie ośmiotysięcznik. Doktor ogłosił diagnozę, a Pakistańczycy zaczęli szeptać. - Wiejemy stąd, żadnego obcinania.

Zabrali Tomka ze szpitala, ale musieli wrócić, bo ze stopą było gorzej. Kolejna diagnoza: jeśli antybiotyk nie zadziała, trzeba będzie amputować aż pod kolano.

Lek zadziałał. - Wróciłem do Polski i przez dwa miesiące jeździłem na rowerze z Żoliborza na Bielany i błagałem: obetnijcie mi ten palec. Każdy lekarz mówił co innego. W końcu obcięli. Ale to nic, już wszystko jest dobrze. I będzie - mówi Tomek, pijąc kolejną herbatę.

Ma 41 lat. Kilka lat spędził jako heroinista w ciągu, kilka lecząc się w ośrodku na Mazurach, tam zrobił maturę i licencjat. Wyjechał na rok do Indii, pracował wśród trędowatych i w polskich ośrodkach kościelnych. Skończył studia inżynieryjne, specjalność energia odnawialna. Wiele lat miał dobrze prosperującą firmę - jeździł po Polsce i stawiał maszty pomiarowe do budowy elektrowni wiatrowych, ale PO zawaliła ustawę i firmy się wycofały. Żyje szybko. Od kiedy go znam, zawsze podczas rozmowy kręcił małe warkoczyki na brodzie. Teraz nie kręci.

Zima dla najtwardszych

W południe Tomek kończy się pakować, odwraca się i zaczyna schodzić.

- Ej, nie obejrzysz się nawet? Przecież już tu nie wrócisz.

Odwraca się, ale patrzy na mnie, a nie na górę. - Nie czuję żadnego sentymentu. To koniec, nie potrzebuję już tego. Zima, 8 tysięcy metrów? Przecież to bez sensu. Po co to? Gdy zaczynałem, to myślałem, że fajnie byłoby kontynuować dzieło Andrzeja Zawady. To on wymyślił zimowy himalaizm. Kiedy inni zdobywali ośmiotysięczniki w lecie, Polacy nie mogli wyjeżdżać z kraju. Gdy już mogli, Zawada zaproponował więc, żeby wspinać się w zimie, by być pierwszymi. Chciałem to pociągnąć. Ale teraz wiem, że to było ego.

 

Opowieść Dominika Szczepańskiego o Tomku Mackiewiczu czytaj w czwartek w "Dużym Formacie" Znajdziesz nas na Twitterze , Google+ i Instagramie

 

Jesteśmy też na Facebooku. Dołącz do nas i dziel się opiniami.

 

Czekamy na Wasze listy: listy@wyborcza.pl