Helikopter z czerwoną gwiazdą, który właśnie wystartował z pokładu "Czażmy" wystraszył kapitana Thomasa Greshama stojącego na mostku "Glomar Explorera". Na znajdującym się na rufie okrętu lądowisku dla śmigłowców załoga zaczęła pośpiesznie ustawiać skrzynie, by uniemożliwić radzieckiej maszynie lądowanie. 18 lipca 1974 r. pogoda była zła, ale śmigłowiec Kamow Ka-25 mógł wysadzić na amerykańskim statku desant. Załoga, ponad 170 osób, ruszyła na rufę, na wszelki wypadek w magazynach mieli karabiny i rewolwery, a "Glomar Explorer" posiadał specjalny luk, przez który prosto do morza można było wyrzucić tajne dokumenty. Ludzie z CIA przygotowali kosze, do których miały trafić m.in. kody używane w komunikacji z centralą Agencji.
Dzięki obciążnikom tajne materiały natychmiast poszłyby na dno, ale było też jeszcze trzecie zabezpieczenie, o którym na "Glomar Explorerze" nie wiedziano. W bazie w Pearl Harbor stacjonowały gotowe do natychmiastowego wypłynięcia dwa okręty podwodne wyposażone w torpedy do niszczenia dużych statków handlowych - Amerykanie założyli, że jeśli Sowieci uprowadziliby "Glomar Explorera", to zostanie on zatopiony.
W pewnym momencie drzwi śmigłowca zostały otwarte i pojawił się w nich marynarz z kamerą w dłoni.
- Co tu robicie? - pytał morsem za pomocą reflektora radziecki okręt.
- Prowadzimy badania górnicze na dużych głębokościach - brzmiała odpowiedź.
Radziecka "Czażma" była dziwnym okrętem, na szczycie nadbudówki znajdowała się kula o średnicy kilkunastu metrów kryjąca potężny radar do śledzenia radzieckich rakiet kosmicznych, niecały miesiąc wcześniej obserwował wyniesienie na orbitę stacji orbitalnej Salut 3. Ale kształt "Glomar Explorera" zadziwiał jeszcze bardziej. Na środku 188-metrowego kadłuba znajdowała się wysoka na 80 m stalowa konstrukcja przypominająca szyb wiertniczy. Przy dziobie i rufie wznosiły się dwie mniejsze wieże ze stalowej kratownicy, a do tego dochodziło lądowisko dla helikopterów na rufie. O "Glomar Explorerze" stało się głośno, zanim został zwodowany. Stalowa konstrukcja tworzyła szyb, którym na dno oceanu, czyli na głębokość prawie 5 km opuszczano urządzenie nazywane podwodnym odkurzaczem, który miał wciągać leżące na dnie tzw. konkrecje manganowe, niewielkie kulki minerałów zawierających rzadkie metale: mangan, nikiel, kobalt. Misja "Glomar Explorera" na północnym Pacyfiku miała zapoczątkować nową erę w górnictwie.
Na tym, by o tym statku było głośno, zależało prawdziwemu właścicielowi - Centralnej Agencji Wywiadowczej, a wydobywanie konkrecji stanowiło zasłonę dymną. Pod nosem Sowietów statek miał podnieść z dna radziecki okręt podwodny, który zatonął sześć lat wcześniej, i w tajemnicy przetransportować go do Stanów. Gdyby Rosjanie nabrali podejrzeń, operacja o kryptonimie "Azorian", najdroższa i najbardziej zaawansowana technologicznie misja w dotychczasowej historii CIA, skończyłaby się fiaskiem.
W silosach okrętu podwodnego K-129, który z niewiadomych przyczyn zatonął na Pacyfiku znajdowały się trzy pociski balistyczne R-21 wyposażone w megatonowe głowice jądrowe, które w razie wybuchu wojny okręt K-129 odpaliłby w stronę Honolulu i pobliskiego Pearl Harbor.
Eksperci marynarki i wywiadu prawie dwa lata obmyślali sposób wydobycia wraku. Ostatecznie postanowili, że przez studnię w dnie "Glomar Explorera" na wykonanym z rur łańcuchu opuszczone zostaną szczęki oznaczane kryptonimem "Klementyna", które chwycą szczątki kadłuba i podniosą go na "Glomar Explorera". Jednak problemy techniczne przedsięwzięcia okazały się ogromne.
"Klementyna" miała prawie 60 m długości i 10 m szerokości, a na lądzie ważyła 2 tys. ton. Została wyposażona w osiem ruchomych zębów umocowanych na ramie wyposażonej w podwodne silniki pozwalające przesuwać się w poziomie, a także amortyzatory zapewniające delikatne lądowanie na dnie. Aby sterować jej położeniem, w 24 kontenerach na pokładzie "Glomar Explorera" zamontowano komputery i rzędy monitorów, a uczestnikom projektu "Azorian" operacja zaczęła przypominać lot na Księżyc.
Sześciokilometrowy łańcuch składający się z 570 rur mający z prędkością 6 m na minutę opuszczać "Klementynę" na dno ważył ponad 4 tys. ton. Same grodzie studni, przez którą wrak miał zostać wciągnięty na pokład, miały 3 m grubości. Na dodatek wszystkich systemów nie można było sprawdzić, by nie zdekonspirować przedsięwzięcia; szanse powodzenia CIA oceniała na 40 proc.
Koszty operacji rosły, podobnie jak opór niektórych wysoko postawionych oficerów marynarki wojennej, którzy twierdzili, że we wraku nie znajdzie się nic aż tak cennego. CIA i wywiad wojskowy liczyły przede wszystkim na głowicę i system naprowadzania rakiety R-21 oraz na znajdujące się na pokładzie książki kodowe i maszyny szyfrujące. A jednak operacji "Azorian" nie odwołano, Biały Dom uznał, że skoro na operację wydano w sumie 800 mln dolarów (odpowiednik 4 mld dziś!) , to trzeba ją doprowadzić do końca.
21 lipca 1970 r. , gdy radziecki holownik, który towarzyszył Czażmie kręcił się przy burcie "Glomar Explorera", grodzie studni były otwarte, a "Klementyna" na łańcuchu powolutku zjeżdżała w dół, by po tygodniu znaleźć się na głębokości prawie 4,8 km. Od celu dzieliło ją ledwie 70 m, a operatorzy za pośrednictwem kamer rozpoznali kształty K-129, w jednym z silosów widać było nawet rakietę. "Klementyna" została obrócona i powoli opuszczona na dno, a 31 lipca rano po mozolnym sprawdzaniu i zabezpieczeniu łańcucha dotknęła dna wokół wraku.
Jak zakończyła się tajna operacja CIA na Pacyfiku czytaj w tygodniku "AleHistoria", dodatku do poniedziałkowej "Gazety Wyborczej".
Znajdziesz nas na Twitterze , Google+ i Instagramie
Jesteśmy też na Facebooku. Dołącz do nas i dziel się opiniami.
Czekamy na Wasze listy: listy@wyborcza.pl