Ranny nie mógł czekać na przyjazd karetki, więc policjanci położyli go na tylnym siedzeniu radiowozu i popędzili do Roosevelt Hospital. Ale lekarze nic nie mogli zrobić, mężczyzna stracił 80 proc. krwi. O godzinie 23.07 szpital wydał oficjalny komunikat, że pacjent nie żyje. Dwie godziny później przed Dakotą zaczął się gromadzić tłum, który gęstniał z minuty na minutę, tworząc długi korowód wzdłuż nowojorskiej Central Park West i 72. ulicy. Ludzie patrzyli na siebie bezradnie. Ktoś brzdąkał na gitarze, inni śpiewali. Podobne sceny rozgrywały się w wielu innych miejscach zgromadzeń młodzieży w Stanach i na świecie. Biali i czarni zapalali świeczki i nucili "All You Need Is Love".
O tym, co się właśnie stało, Ameryka dowiedziała się podczas meczu footballowego pomiędzy New England Patriots i Miami Dolphins. Szefostwo Telewizji ABC News zastanawiało się tylko przez chwilę, czy puścić wiadomość w trakcie spotkania, ale pal diabli mecz, to był breaking news! Jeden z komentatorów oznajmił: - Dotarła do nas smutna informacja. Legendarny muzyk John Lennon nie żyje. Został zastrzelony przed swoim domem na nowojorskim Manhattanie.
Kilkanaście godzin wcześniej przed Dakotą, wybudowanym w latach 80. XIX stulecia apartamentowcem w stylu niemieckiego renesansu uchodzącym za jedno z najdroższych i najbardziej prestiżowych miejsc do mieszkania na Manhattanie, zgromadził się już spory tłum gapiów, fanów i fotografów. Nie było w tym nic nadzwyczajnego, biorąc pod uwagę gwiazdy mieszkające w Dakocie. Wśród ciekawskich znalazł się tamtego dnia także Paul Goresh, fotograf amator, któremu bardzo się poszczęściło: zrobił już zdjęcia aktorkom Mii Farrow i Lauren Bacall oraz słynnemu piosenkarzowi Paulowi Simonowi, a wyczekał jeszcze na Lennona.
Uwagę Goresha zwrócił młody człowiek, który kręcił się w tłumie. Był trochę dziwny, bo mimo ciepłego dnia nosił grubą kurtkę i szalik i co chwilę zaglądał do książki w czerwonej okładce, którą przyniósł ze sobą. Ponieważ w ręce trzymał "Double Fantasy", ostatnią płytę Lennona i Yoko Ono, Goresh pomyślał, że to pewnie jakiś fan czekający na autograf. I nie pomylił się. Kiedy około 17 wśród tłumu przebiegł szmer: "Idzie! Idzie!". młody człowiek ruszył do przodu. Z bramy wyszedł Lennon z Yoko u boku, a Goresh pstryknął parę zdjęć. Na jednej z klatek znalazła się twarz mężczyzny z czerwoną książką, który podszedł po autograf. Muzyk złożył swój podpis: John Lennon 1980 i uniósł głowę.
- To wszystko, czego potrzebujesz? Tak miało być? - zapytał uprzejmie.
- Tak, dziękuję bardzo - odpowiedział tamten.
Lennon wsiadł do samochodu i razem z Yoko oraz podwożącym ich Davem Sholinem z radia RKO pojechali w stronę Record Plant Studio. Mieli tam szlifować piosenkę na kolejną płytę. Parę godzin wcześniej ich apartament opuściła Annie Leibovitz, która właśnie uwieczniła nagiego Johna Lennona zwiniętego na łóżku w pozycji embrionalnej i przytulonego do ubranej Yoko Ono. To zdjęcie stało się jednym z najbardziej znanych w dorobku słynnej fotografki.
- John Lennon podpisał mi płytę! Młody człowiek był tak uradowany, że postanowił podzielić się swoim szczęściem ze stojącym obok Goreshem. - Nikt na Hawajach mi nie uwierzy! Zrobiłeś mi zdjęcie? I dopytywał: - Miałem czapkę na głowie? Nie miałem? To dobrze, bo oni by mnie nie rozpoznali. Z rozmów ludzi stojących przed budynkiem młodzieniec dowiedział się, że Lennon pojechał do studia nagraniowego i wkrótce wróci, więc kiedy Goresh zaczął się zbierać do domu, nieznajomy namawiał go, żeby został. Jak poczeka, to może też dostanie autograf. Ale Goresh miał dość. - Ja zostaję - oznajmił chłopak. - Nigdy nie wiesz, czy go jeszcze kiedyś zobaczysz - rzucił na pożegnanie.
Około 22.30 John i Yoko skończyli pracę w studiu. Zastanawiali się, czy zjeść coś po drodze w hinduskiej restauracji, ale po namyśle zdecydowali wrócić do domu. Pod Dakotę podjechali o 22.50. Samochód wyjątkowo nie wjechał na dziedziniec, tylko stanął na zewnątrz, bo chcieli podejść parę kroków, wieczór był taki ciepły. Najpierw wysiadła Yoko i przeszła obok czekającego w cieniu bramy młodego człowieka, nie zauważywszy go, ale idący tuż za nią John nagle usłyszał: - Mister Lennon! Odwrócił głowę i dostrzegł mężczyznę stojącego na ugiętych nogach i mierzącego do niego z rewolweru trzymanego obiema dłońmi. Huk pięciu strzałów odbił się echem w bramie Dakoty. Cztery kule trafiły muzyka, który zataczając się, zdołał jeszcze pokonać parę stopni schodów i upadł. Nocny stróż Jay Hastings, który wybiegł na zewnątrz, usłyszał krzyk Yoko i ujrzał leżącego Johna, a obok - jego rozbite okulary. - Postrzelił mnie - wyszeptał Lennon.
Stróż przykrył rannego swoją marynarką i kopnięciem odsunął na bok pistolet, który upuścił mężczyzna.
- Coś ty zrobił?!
- Zabiłem Johna Lennona - brzmiała spokojna odpowiedź. Zamachowiec nie zamierzał uciekać. Kiedy Hastings wzywał karetkę i policję, usiadł i zaczął przeglądać swoją książkę. Po paru minutach policjanci zakuli go w kajdanki i wsadzili do radiowozu.
W tym czasie inny policjant, Anthony Palma, odwrócił Lennona na plecy i ujrzał, że krew była wszędzie. - Gość umiera. Zabierzmy go stąd - rzucił do kolegi.
- Powiedz, że to nieprawda, że wszystko będzie w porządku. Powiedz! - powtarzała Yoko, która wsiadła z nim do samochodu i razem pojechali do szpitala, tuż za radiowozem wiozącym rannego.
Trzy rany po kulach - wlotowe i wylotowe - znajdowały się w klatce piersiowej, dwie - na plecach, dwie - na lewym ramieniu. Próbowało go ratować siedmiu lekarzy, ale nic już nie dało się zrobić, ranny stracił 80 proc. krwi i dr Stephen Lynn musiał powiedzieć Yoko, że jej mąż nie żyje. Nie przyjęła tego do wiadomości. - Chcesz mi powiedzieć że śpi? - szlochała. Dr Lynn stanął przed dziennikarzami dziesięć minut po północy. - John Lennon - zaczął, po czym zamilkł na prawie 20 sekund. - John Lennon został przywieziony do naszej kliniki parę minut po 23. Już wtedy był martwy. Reanimacja nie przyniosła rezultatów.
Z okazji 35. rocznicy śmierci Lennona najnowsza "Ale Historia", dodatek do poniedziałkowej "Gazety Wyborczej" została w całości poświęcona słynnemu muzykowi.
Znajdziesz nas na Twitterze , Google+ i Instagramie
Jesteśmy też na Facebooku. Dołącz do nas i dziel się opiniami.
Czekamy na Wasze listy: listy@wyborcza.pl
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny