Zawsze podkreślał, że jako aktor jest niedouczonym amatorem. Ale jego neurotycznych ruchów rąk, chrząkania i zacinania bardzo na ekranie brakuje: niedawno wystąpił w swoich filmach "Scoop - Gorący temat" (2006) i "Zakochani w Rzymie" (2012). - Nie było ostatnio w moich scenariuszach roli dla mnie - tłumaczy zupełnie serio. - Bo jestem już stary. Nikt nie uwierzy, że mógłbym zagrać zakochanego romantyka albo zdobyć atrakcyjną dziewczynę.
W "Casanovie po przejściach" (2013) Johna Turturro Allen podkochiwał się co prawda w Vanessie Paradis, ale grał jednocześnie - jak mówi - "zniedołężniałego alfonsa". Bo "to rola w sam raz dla mnie".
- Czytam filozofów tak samo, jak gram na klarnecie i bawię się w magiczne sztuczki. W żadnej z tych dziedzin nie jestem dobry, ale robię to, bo sprawia mi to nieustającą przyjemność - mówił przy okazji premiery "Nieracjonalnego mężczyzny". Jego coponiedziałkowe występy z jazzowym zespołem w malutkiej kawiarni nowojorskiego hotelu Carlyle (chociaż wejściówki są naprawdę drogie, i tak rezerwacji trzeba dokonywać z dużym wyprzedzeniem) mają coś z ekskluzywnego "grania do kotleta" i święta fanów jednocześnie. Nic to, że Allen dźwięk z instrumentu wydobywa już z trudem. Jego czysta radość muzykowania wciąż zachwyca i zaraża.
Bohaterowie Allena bardzo jednak chcą w tajemnicę miłości wierzyć. A on sam? "Miłość to jeden z tych cudów, które pięknie nas rozpraszają" - twierdzi reżyser. "I nie pozwalają myśleć o tym, jak bezcelowe jest nasze życie".
O Woodym Allenie czytaj w piątek w "Telewizyjnej"
Znajdziesz nas na Twitterze , Google+ i Instagramie
Jesteśmy też na Facebooku. Dołącz do nas i dziel się opiniami.
Czekamy na Wasze listy: listy@wyborcza.pl