Kiedy w maju 1977 r. "Gwiezdne wojny" weszły na ekrany, ich twórca George Lucas skrył się z przyjaciółmi na Hawajach. Któregoś dnia pojechali sprawdzić, jak film radzi sobie w pobliskim kinie, i zobaczyli gigantyczną kolejkę. Włączyli telewizor i usłyszeli, jak słynny dziennikarz Walter Cronkite mówił w dzienniku "Evening News": - Coś niezwykłego dzieje się z powodu nowego filmu "Gwiezdne wojny".

To najsłynniejsza seria w historii kina fantastycznego i nawet jej przeciwnicy przyznają, że stała się mitem współczesnej kultury masowej. Dla tychże przeciwników jest też początkiem nieszczęścia kinematografii współczesnej, bo zainaugurowała złote lata tzw. kina wielkiej przygody, w którym efekt ważniejszy jest od sensu, a zabawa od myśli. Ale to raczej opinia przesadnie krzywdząca.

Pierwszy pokaz dla przyjaciół Lucas urządził w swoim domu. Film nie był jeszcze gotowy. Zamiast scen walk kosmicznych były w nim potyczki myśliwców z II wojny światowej. Po pokazie towarzystwo udało się do pobliskiej restauracji, gdzie film sflekowano. De Palma kpił z "Mocy wszechmogącej" i z zakrywających uszy loków Lei. Mówił, że to prawdopodobnie najgorszy film, jaki kiedykolwiek widział. Po każdym jego zdaniu Lucas głębiej zapadał się w krzesło.

Inni mówili w podobnym tonie. Był tylko jeden entuzjasta - Steven Spielberg: - Ten film zarobi 100 mln dol. Jest w nim cudowna niewinność i naiwność, to cały George.

Potem na pokazie dla dyrektorów wytwórni 20th Century Fox wiele osób zasnęło. A wcześniej, kiedy scenariusz był już gotowy, nie zainteresowała się nim ani wytwórnia Universal, ani United Artists. Dopiero Alan Ladd Jr., ówczesny szef 20th Century Fox, zachwycony "American Graffiti", filmem Lucasa z 1973 r., powiedział: "Robimy to". Cały Hollywood uważał, że Ladd zwariował. Lucas chciał budżetu w wysokości 10,5 mln dol., Fox oferował 8,7 mln dol. W trakcie pracy zabrakło pieniędzy na efekty specjalne, którymi zajmowały się firmy Lucasa Industrial Light & Magic i Skywalker Sound. Ostatecznie dostali 11 mln dol.

Założenie obsadowe było proste: sami nieznani aktorzy plus ktoś sławny do roli Obi-Wana Kenobiego. Alec Guinness akurat kręcił coś w Los Angeles. Lucas mówił: - Jeśli obsadzasz ludzi, którzy prywatnie są tacy, jak ich filmowe charaktery, praca jest łatwiejsza. Oni nie grają, tylko są sobą. Tak było z Harrisonem Fordem.

Niektórych aktorów, zwłaszcza tych z Wielkiej Brytanii, dobierano "po warunkach". David Prowse z Bristolu (198 cm wzrostu) usłyszał od Lucasa, że ma dwie role do wyboru. Wyglądający jak goryl Chewbacca jest po stronie dobrych. Prowse podziękował za trzy miesiące w skórze goryla i spytał o drugą rolę.

- Wielki zły, nazywa się Darth Vader.

- Biorę go.

- Dokonał pan słusznego wyboru. Nikt nigdy nie zapomni Dartha Vadera.

I rzeczywiście tak się stało, choć w "Gwiezdnych wojnach" Vader jest na ekranie tylko przez 12 minut. Na liście najwspanialszych kinowych czarnych charakterów sporządzonej w 2003 r. przez American Film Institute zajął natomiast trzecie miejsce, po Hannibalu Lecterze i Normanie Batesie z "Psychozy" Hitchcocka.

Gdy Prowse'owi przyniesiono kostium Vadera, usłyszał: "Wiesz, oczywiście, że nigdy nie będzie widać twojej twarzy?". Nikt mu jednak o tym wcześniej nie powiedział.

Chewbaccę zagrał mający 221 cm wzrostu londyńczyk Peter Mayhew. Ludzi ubrano także w ciasne kostiumy robotów. Anglik Kenny Baker (112 cm), który wcześniej trenował skoki na łyżwach, jako robot R2-D2 wytrzymywał w kostiumie góra godzinę zdjęć. Kostium Anthony'ego Danielsa (robot C-3PO) ważył 30 kg. Niektóre pomysły obsadowe zarzucono: Hana Solo miał grać Nick Nolte albo Tom Berenger, Obi-Wana Kenobiego Toshiro Mifune, a Vader miał mówić głosem Orsona Wellesa.

 

Znajdziesz nas na Twitterze , Google+ i Instagramie

 

Jesteśmy też na Facebooku. Dołącz do nas i dziel się opiniami.

 

Czekamy na Wasze listy: listy@wyborcza.pl

 

Cały artykuł o pierwszej trylogii "Gwiezdnych wojen" czytaj w najnowszym numerze "Ale Historia", dodatku do poniedziałkowej "Gazety Wyborczej".