Między innymi dzięki gimnazjom. Ich likwidacja szykowana przez PiS to patent na masową hodowlę posłusznych życiowych nieudaczników. Zmieniajmy szkołę, ale nie demolujmy jej - piszemy w sobotnim ?Magazynie Świątecznym?

Polub nas na Facebooku

"Nie wszyscy będą geniuszami, nie wszyscy będą nadzwyczajnie zdolni, ale będą zdyscyplinowani" - anonsował przyszły rząd PiS Jarosław Kaczyński w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" na początku listopada.

Takie jak rząd ma być przyszłe polskie społeczeństwo: nie wybitne, nawet nie nazbyt utalentowane, za to karne, posłuszne i jednorodne. Premier Beata Szydło w swoim exposé dała do zrozumienia, że PiS chce wychować nowego Polaka "z silnym poczuciem tożsamości narodowej i patriotyzmu". By to było możliwe, trzeba zmienić system edukacji, dlatego w zreformowanym modelu nie ma miejsca na gimnazja.

Przeprowadzając te zmiany, będące w istocie elementem większego projektu inżynierii społecznej, Kaczyński jest gotów na przywrócenie modelu szkoły z ośmioletnią podstawówką i trzy-czteroletnią szkołą zawodową/średnią.

O tym, że idea reformy systemu szkolnego poprzez likwidację gimnazjów wynika z osobistych przekonań i intuicji Jarosława Kaczyńskiego, a nie z opartej na analizie faktów diagnozy stanu szkolnictwa w Polsce, zdają się świadczyć wypowiedzi tych, którzy zajmują się w PiS edukacją - od Sławomira Kłosowskiego, posła PiS i wiceministra edukacji w latach 2006-2007, po nową minister Anną Zalewską.

Pierwszy w niedawnym wywiadzie dla "Nowej Trybuny Opolskiej" za główny argument na rzecz likwidacji uznał ich "wysunięcie się na czoło w niechlubnym rankingu przestępczości". Nie wspomniał jednak o trzech rzeczach.

Po pierwsze, od 2010 r. przestępczość w polskich szkołach - także gimnazjach - maleje, czego dowodzą statystyki Komendy Głównej Policji.

Po drugie, według analiz Instytutu Badań Edukacyjnych szkolna przestępczość jest większa w podstawówkach niż w gimnazjach.

Po trzecie wreszcie, podobnie jak pozostali pisowscy krytycy obecnego modelu edukacji, Kłosowski nie potrafił wykazać, na czym konkretnie miałby polegać ów degenerujący wpływ gimnazjów na dzieci.

W rzeczywistości problemy z gimnazjalistami biorą się stąd, że to dzieci w najtrudniejszym wieku wychowawczym. Nie znikną, gdy PiS pogoni dwie trzecie z nich do podstawówki, a resztę do szkoły średniej czy zawodowej.

Jak PiS weźmie niedorostków za twarz? - w sobotniej "Gazecie Wyborczej"

Znajdziesz nas na Twitterze , Google+ i Instagramie

 

Jesteśmy też na Facebooku. Dołącz do nas i dziel się opiniami.

 

Czekamy na Wasze listy: listy@wyborcza.pl