Magdalena Cielecka: - Mnie straszono wiele razy. Kiedy miałam 23 lata i dostałam w Gdyni nagrodę za rolę w "Pokuszeniu", mówiono mi, że już nic nie zagram, bo jest taka klątwa. Nie spełniła się. A życie - jak pory roku - toczy się cyklicznie. Raz jest lepiej, raz gorzej. Rozmowa z aktorką w piątek w "Gazecie Telewizyjnej".

Polub nas na Facebooku

Chyba półtora roku temu mówiła pani, że telefony od filmowców nie dzwonią. A teraz...

- Odkorkowało się! To jest przekleństwo i uroda zawodu aktora. Raz do góry, raz w dół. Taka sinusoida. Gdy przez dwa lata nie stawałam przed kamerą, postanowiłam, że będę o tym mówić. Dostawałam wtedy sporo nagród i powtarzałam, że czuję się najbardziej nagradzaną bezrobotną aktorką. Ale trzeba uważać z życzeniami, bo mogą się spełnić. Oczywiście żartuję. Nie narzekam. Ostatni sezon miałam bardzo intensywny. Trzy seriale, trzy filmy, dwie premiery w teatrze. Cieszy mnie to bardzo, choć w chwilach wielkiego zmęczenia zdarzało mi się marzyć o emeryturze. Szkoda, że w tym zawodzie nic nie może być proporcjonalne. Przychodzi nagle posucha i traci się grunt pod nogami, a potem masa pracy i nie ma kiedy odpocząć.

Może jest coś takiego jak moda na aktorkę lub aktora?

- Na pewno trochę jest to kwestia mody czy famy. W pewnym momencie jest boom na danego aktora. Wtedy gra wszędzie. W moim przypadku może ktoś sobie o mnie po prostu przypomniał. Ale w dużej mierze karierą rządzą przypadek i produkcje, które akurat powstają. Aktor pasuje do konkretnych ról i musi być na niego zapotrzebowanie. Powodzenie zależy od splotu wielu czynników.

Która z ról w nowych serialach wymagała najwięcej wysiłku i emocjonalnego zaangażowania?

- Chyba ta w "Pakcie". Miałam tam najwięcej scen rozpaczy, przeżywania śmierci itp. Trudne emocje grałam często, więc nie była to dla mnie nowość wymagająca nadzwyczajnych umiejętności, ale trochę mnie to jednak kosztowało. Moja bohaterka w kilka dni traci najbliższą osobę, po czym staje wobec zagrożenia życia swojego i swojego syna. Jest bezradna, zderza się z tajemniczą, mroczną machiną. Nie wie, dlaczego się to wszystko dzieje. I jest słabsza, niż sobie wyobrażała, że jest. Ale daje radę.

(...) "Prokurator" to też kryminał. Gra tam pani epizodyczną, ale ciekawą postać patolożki. Ta rola wymagała jakichś specjalnych przygotowań?

- Poza polubieniem dużej liczby papierosów? Nieprawdziwych, ale w smaku równie nieprzyjemnych. Musiałam oczywiście pewne rzeczy przyswoić i wiarygodnie udawać, że robię sekcję zwłok. Na planie był konsultant, pokazywał, co i jak, więc nie musiałam tego studiować.

Co było najlepsze w tym serialu?

- Scenariusz braci Miłoszewskich. Czuje się w nim rękę literatów, serial ma fajną zamkniętą formę, suspens, nieoczywistą zagadkę i dobrze skonstruowane postacie. Moja bohaterka rzeczywiście pojawia się epizodycznie, ale świetnie ripostuje, jest bezkompromisowa, ma wokół siebie mikroświat spowity dymem papierosowym. Lubię czasem zagrać mniejszą rolę, ale taką, którą się zapamiętuje. Zresztą "Belfra" też napisali literaci. To dobrze, że pisarze znowu współpracują z filmowcami. Kiedyś tak właśnie było. Konwicki, Głowacki czy Dygat pisali scenariusze do filmów.

O współpracy z Maciejem Stuhrem i pracy na planie nowych seriali przeczytacie jutro w "Gazecie Telewizyjnej".

Znajdziesz nas na Twitterze , Google+ i Instagramie

 

Jesteśmy też na Facebooku. Dołącz do nas i dziel się opiniami.

 

Czekamy na Wasze listy: listy@wyborcza.pl