Danuta Stenka: Jeżeli przychodzę do teatru czy na plan i - jak mawia mój kolega - "pozbywam się" tekstu, sceny czy roli, byle do finału - mam poczucie, że chałturzę. A takie dni się zdarzają: niemoc jakaś, pustka wewnętrzna, spadek ciśnienia... Według mnie chałtura to nie rodzaj pracy, ale stosunek do niej. Chałturzyć można nawet szekspirowską rolą na wielkiej scenie. Strugać gwiazdę za kulisami czy na planie, przychodzić permanentnie nieprzygotowanym, nie szanując ani partnerów, ani widzów. A tymczasem w teatrze objazdowym, w lekkim repertuarze, na scenach domów kultury czy w telewizyjnym tasiemcu można z pasją, z zaangażowaniem grać rolę perełkę.
- To jest praca, którą zarabiam na życie, i tyle. A jak mnie uczyła mamusia - żadna praca nie hańbi. To raczej ja jej mogłabym ująć swoim haniebnym do niej podejściem. Rola w reklamie jest dla mnie zadaniem aktorskim. Chcę ją tak samo dobrze zagrać jak rolę w filmie, a przy tym muszę się zmieścić w wymierzonym stoperem czasie. Oczywiście nie jest moim marzeniem spełniać się zawodowo jedynie w takich rolach.
- Proszę pana, kiedy ostatnio - dodam, że po bardzo urodzajnym i satysfakcjonującym okresie w teatrze! - zamierzałam kupić urządzenie gospodarstwa domowego na raty i podałam moje zarobki teatralne, bank nie przyznał mi kredytu. Nie wyobrażam sobie mojego życia zawodowego bez teatru, ale proszę nie zapominać, że praca "na deskach" to nie tylko spektakle, ale często miesiące przygotowań, prób, więc jeśli naprzemiennie nie przychodzi praca lepiej płatna, w filmie czy telewizji, proszę mi wierzyć - cieszę się, kiedy pojawiają się propozycje, które pozwolą mnie i mojej rodzinie przetrwać do lepszych czasów, po prostu normalnie żyć, bez stresu. Taki jest urok wolnych zawodów - raz na wozie, raz pod wozem. I przecież wcale nie muszą o tym decydować moje umiejętności, zdolności itp. Zwłaszcza w tym zawodzie.
Wystarczy, że mam na liczniku nie tyle lat, ile się dobrze sprzedaje, inaczej mówiąc: jestem "za stara". Proszę na mnie nie patrzeć jak na istotę z innej planety - robię zakupy w tych samych sklepach, zapadam na te same choroby, płacę te same rachunki, moje dzieci chodzą do tych samych szkół... A przecież nie jest to tajemnicą, gołym okiem widać na ekranach kin i telewizorów, że aktorki w pewnym wieku coraz rzadziej się na nich pojawiają. Jestem 54-letnią kobietą pracującą, która jest szczęściarą, bo kocha swój zawód i nie można powiedzieć, żeby bez wzajemności, ale ten zawód rządzi się takimi prawami, jest tak piękny, jak okrutny - z wiekiem kobiety wypadają z gry.
- A cóż tam ja, nawet wielkie nazwiska naszego kina, doceniane i nagradzane, zarówno u nas, jak i za granicą. Zresztą tak jest wszędzie, nie tylko w naszym kraju. To ciekawe, ale od najmłodszych lat w tym zawodzie intuicyjnie czułam, że tu wolałabym być mężczyzną. Wracając do pytania - jeżeli mam jakikolwiek problem związany z pozazawodowymi zajęciami, to raczej taki, że im nie podołam, że coś schrzanię i popsuję ludziom robotę.
- Nawet Meryl Streep w wieku 48 lat powiedziała w wywiadzie, że zdaje sobie sprawę z tego, że wchodzą kolejne pokolenia, a jej czas już się kończy. Chwalić Boga, jej aktorstwo oparło się tej regule. Tam jednak pojawiają się fantastyczne propozycje dla aktorek w "trudnym wieku". Jest ich oczywiście w stosunku do męskich ról tyle, co kot napłakał, ale są. Zaryzykują nawet komedię romantyczną dla "młodych inaczej" i, o dziwo, walą na nią tłumy. Swoją drogą zastanawiam się, dlaczego tak się ograniczamy, życie przecież pisze na dojrzałość i starość równie ciekawe scenariusze jak na młodość. Na szczęście teatr jest dla nas, kobiet, dużo łaskawszy i dłużej łaskawy.
- Nie powiedziała, że się nie nadaję, tylko że reżyser nie powinien był mnie obsadzić w tej roli. Prawdopodobnie dlatego, że w tym przypadku byłam dla odmiany za młoda. Jako 36-letnia wówczas kobieta mogłam być nawet bez charakteryzacji matką nastolatka, tyle że w tradycji teatralnej grywały tę rolę starsze aktorki. Nie czułam w tym stwierdzeniu zawiści, choć kto wie, czy nie było w nim ukrytego, może nawet nieuświadomionego żalu - który rozumiem, zwłaszcza dziś - że nawet role od wieków przypisane dojrzałym aktorkom dostają się młodszym, które przecież na brak propozycji jeszcze nie narzekają. Myślę, że zawiść jest przypisana do człowieka, nie do zawodu. Jednak prawdą jest, że nasza praca stwarza sprzyjające warunki dla zazdrości. Na przykład kiedy piękna buzia wygrywa z mniej ciekawie opakowanym talentem. Często na tych samych deskach czy w tym samym ujęciu stają obok siebie ludzie wyjątkowo utalentowani, którzy mogliby nawet palcem nie kiwnąć i byliby świetni, i inni, którzy ciężko pracują i nie osiągną w roli 20 proc. tego, co ci zdolni. Pojawia się frustracja: on, ona dostaje wielkie role, spija śmietanę, a ja haruję i nic. To musi boleć.
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny