Miłość to jeden z tych cudów, które pięknie nas rozpraszają i nie pozwalają myśleć o tym, jak bezcelowe jest nasze życie. Bardzo ryzykowny teren - i mówię to ja, 80-latek nazywany prowokatorem i erotomanem - mówi w wywiadzie dla weekendowej "Wyborczej" Woody Allen.

Grany przez Joaquina Phoenixa Abe z "Nieracjonalnego mężczyzny" - pogrążający się w autodestrukcji profesor filozofii - bez końca mówi o bezsensie życia, a w samobójstwie widzi pragmatyczną odpowiedź na to, jak urządzony jest świat. Był kiedyś moment, że w tej ciemności zobaczył pan jakieś światło?

- Nie. Nasze życie to naprawdę kiepski deal. Jak pisał Sartre, rodzisz się z wyrokiem śmierci. Jakby ktoś umieścił cię w więzieniu, z którego nie da się wyjść. Niektórzy wpadają we frustrację, niszczą samych siebie. To robi Joaquin w moim filmie: jego impotencja w łóżku symbolizuje impotencję w codziennym życiu. I znikąd ratunku. Możesz filozofować, debatować, racjonalizować. Możesz dać się ogłupić religii i wierzyć w życie po śmierci. Jeśli jesteś artystą, możesz się łudzić, że twoja sztuka przetrwa. Ale fakty są takie, że któregoś dnia znikniesz.

To, co zostaje, kiedy nas nie ma?

- Nic. Ziemia nie przetrwa. Słońce wypali się szybciej, niż nam się wydaje. I przyjdzie czas, że nie będzie już ani drzew, ani utworów Szekspira i Beethovena, ani nawet czasu. Wszechświat - zgodnie z ostatnimi teoriami specjalistów od fizyki kwantowej - rozsypie się, przestanie istnieć nagle. Bez żadnej zapowiedzi i naukowego wyjaśnienia. Spontaniczny akt autodestrukcji.

Jak żyć z takim nastawieniem?

- Zastanawiam się nad tym już 80 lat. I mam tylko jedno rozwiązanie: ciągle się rozpraszać. Jak w opowiadaniu Hemingwaya "Mordercy". "Nie mogę nawet myśleć o tym, że ten mężczyzna leży w swoim pokoju i wie, że za chwilę go zabiją" - mówi na koniec bohater. A drugi odpowiada: "W takim razie o tym nie myśl".

Najłatwiej przerazić się w środku nocy - budzisz się, leżysz w łóżku, jest ciemno, nic się nie dzieje. Ale tak naprawdę życie identycznie wygląda za dnia. Powinniśmy każdego ranka wpadać w panikę, ale na szczęście ciągle coś nas rozprasza. Czy zdążę na samolot? Czy dostanę pracę, o którą się staram? Czy moje dzieci skończą studia? Czy Joaquin Phoenix zgodzi się zagrać w moim filmie? Czy ta osoba może się we mnie zakochać? To nasz największy dar: umiejętność obsesyjnego myślenia o małych sprawach. Bo na te rzeczywiście ważne nie ma już czasu.

Zakochanie się to mała sprawa?

- Mała i wielka zarazem. Saul Bellow napisał kiedyś w opowiadaniu: "Wszyscy zastanawiają się nad końcem świata albo bombą atomową. A więcej ludzi umiera z powodu złamanego serca". I tak właśnie jest.

Miłość to jeden z tych cudów, które pięknie nas rozpraszają i nie pozwalają myśleć o tym, jak bezcelowe jest nasze życie. Bardzo ryzykowny teren - i mówię to ja, 80-latek nazywany prowokatorem i erotomanem. Mijają dziesięciolecia, epoki, a wciąż tyle samo ludzi odnosi w tych sprawach porażki, czasem sukcesy. Kto z nas się z tym nie boryka? Ale jak z każdą rzeczą, musisz mieć szczęście.

Całą rozmowę z Woodym Allenem przeczytasz w piątek w "Gazecie Wyborczej".