Od czerwca do sierpnia 27 ludzi zdobyło szczyt, a 13 zgięło. Koszmarne żniwo. Alpiniści szli na K2 jeden za drugim i kolejno ginęli. Nazwano to potem "czarnym latem".
Wiele osób do dziś próbuje zrozumieć, co się tam wtedy stało. Na ogół wyprawy wobec kiepskich warunków rezygnują. W obozie na dole pojawia się refleksja, że góra jest nieprzychylna. Tak też było wtedy. Julie Tullis, brytyjska alpinistka, wysłała do swojej rodziny list, że wraca, bo ma dosyć. Za dużo ludzi zginęło. A kiedy już wszyscy zrezygnowali, na chwilkę poprawiła się pogoda i góra znów zaczęła kusić. Pojawiła się szansa na atak szczytowy. Na sam koniec dogadało się jeszcze siedem osób z różnych wypraw. W tym ona. Z tej siódemki tylko dwoje przeżyło.
Pytasz, dlaczego szli. Polak Tadeusz Piotrowski tuż przed atakiem szczytowym pisał tak: "Jak ćmy do światła, tak my lecimy do tej góry przyciągani jakąś magnetyczną siłą, nie zważywszy na żadne przeszkody ani trudności, których nikomu ona nie szczędzi. Wielu boleśnie osmali sobie skrzydła na jej skutych lodem zboczach. Nie będzie to jednak przestrogą dla następców. Taka już jest natura tego dziwnego gatunku ludzi, którym na imię alpiniści".
Zdobył K2, a potem przypłacił to życiem.
Jako wspinacz absolutnie rozumiem wszystkie ich zachowania. Kiedy jestem pod górą, jestem tam tu i teraz. Nie mam czasu myśleć o niczym innym. Jestem tylko ja i góra. Wszystko zależy ode mnie - nie mówię o niebezpieczeństwach obiektywnych, takich jak spadający kamień czy lawina. Muszę się skupić na swojej ręce, nodze, na sprzęcie. To jest ten moment, kiedy czuję, że żyję. A gdy uda mi się zdobyć górę, która była moim celem, pojawia się euforia, która utrzymuje się przez kilka miesięcy. Czy człowiek wierzy w Boga, czy nie, zbliża się do jakiegoś absolutu. Przez ułamek sekundy podświadomie czuje, że wszystko ma sens, wie, o co chodzi w życiu. Tego się nie da przebić! Dlatego się wraca.
Tak jest ze mną. Ale musisz pamiętać, że rodzajów wspinania jest bardzo dużo i są one obarczone różnym poziomem ryzyka. Ja nie jestem himalaistką, nie zdobywam najwyższych szczytów. Wspinam się w górach, także w Himalajach, ale na skalnych ścianach. Tak czy inaczej, jak ja mogę tych wspinaczy oceniać? Nie mogę. Tylko ich dzieci mogą to zrobić. Nie wiem, czy im się to udało. Bo co my tutaj, z perspektywy ciepłego fotela, możemy powiedzieć o ich decyzjach? Każdy z nas wyciągnął z tej wyprawy to, co chciał.
Całą rozmowę czytaj w sobotę w "Wysokich Obcasach"
Znajdziesz nas na Twitterze , Google+ i Instagramie
Jesteśmy też na Facebooku. Dołącz do nas i dziel się opiniami.
Czekamy na Wasze listy: listy@wyborcza.pl
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny