- Prawdopodobnie kilkadziesiąt razy.
- To trudne pytanie, na które nie ma oczywistej odpowiedzi. Od 25 lat żyjemy w kraju, który przyjął model rynkowej wyceny pracy, kapitału, dóbr materialnych. Dlatego postrzegam tę kwestię inaczej niż pan. Nasz bank jest instytucją, która ma 123 mld zł sumy bilansowej, 72 mld zł depozytów, a akcjonariusze zaangażowali tu kapitał rzędu 17 mld zł. Osobie, której powierzają odpowiedzialność za ten majątek, tyle gotowi są płacić. Moja pensja w jakimś stopniu odzwierciedla skomplikowaną odpowiedzialność, która towarzyszy zarządzaniu bankiem. Jest ona porównywalna do pensji gwiazd estrady i piłki nożnej w Polsce, dobrych prawników i niektórych menedżerów spoza branży bankowej. Nie uważam, że wykonuję mniej odpowiedzialną i łatwiejszą robotę. W każdej z tych branż działa mechanizm rynkowy.
Mógłby mi pan raczej zadać inne pytanie: czy gdybym zarabiał dużo mniej, to wciąż robiłbym to samo?
- Pewnie tak. Kiedy kierowałem PZU, właśnie tak było.
- Moja. Ale motywacje ludzi bywają różne. Nie wierzę w struktury zarządcze oparte na misjonarstwie.
- Gdybym myślał o tym inaczej, to strasznie ciężko by mi się żyło.
- Po opodatkowaniu prawie 1,3 mld zł.
- Nie mógłbym. Takich decyzji nie podejmuje samodzielnie ani prezes, ani nawet zarząd. To musiałoby się odbyć na poziomie głównych akcjonariuszy.
- Coś pan tu źle policzył. W branży finansowej pensje na wszystkich szczeblach są niezłe.
- Problem polega na tym, że rynek tego rodzaju pracę wycenia niżej.
- Wtedy pytanie brzmi, co jest rolą prezesa komercyjnej firmy. Ta rola - najemnego zarządcy - ma swoje ograniczenia i nie można jej dobrze wykonywać, próbując rozwiązać wszystkie problemy współczesnego świata.
O tym, co może prezes banku, czytaj w czwartek w "Dużym Formacie".