Danuta Golec, psycholożka, psychoterapeutka : W relacjach między pokoleniami jest dużo czegoś, co można nazwać irytacją. To słowo dobrze oddaje sposób, w jaki wielu 30- i 40-latków mówi o własnych rodzicach. Przyhamowany gniew, coś pełznącego. Nie potrafią ani się wkurzyć na rodziców, ani ich pokochać. Można tę emocję porównać do chodzenia z kamykiem w bucie. Drażniące.
- Złość może nas dewastować emocjonalnie, a irytacja jest raczej męcząca. I czasem pacjenci właśnie tak o tym mówią: "Byliśmy u nich na obiedzie, wróciliśmy umęczeni". "Jak mam tam jechać, to już na samą myśl jestem zmęczona".
Nie sądzę jednak, żeby to było coś nowego w naszej kulturze. Dorośli ludzie mają do rodziców rozmaite pretensje, być może teraz potrafią bardziej otwarcie o tym mówić.
- Bardzo różnie. Ale pojawia się wspólny mianownik, który nazwałabym brakiem przytomności psychologicznej rodziców.
Część dorosłych uważa, że w dzieciństwie nie byli widziani. Ich potrzeby i trudności - przede wszystkim emocjonalne - były odsuwane. Nie chodzi o zaniedbanie, dziecko mogło mieć świetne warunki, być wożone na basen i kucyki, ale rodzice w gruncie rzeczy nie wiedzieli, jakie konflikty wewnętrzne przeżywa i jakiej pomocy potrzebuje. Brakowało myślącego rodzica, który rozumie, że dziecko ma życie wewnętrzne. Kogoś, kto potrafi wytrzymywać emocje.
- Chodzi o przestrzeń wewnętrzną, która pozwala przyjąć od dziecka lęk, smutek, złość, przyjrzeć się tym uczuciom i zamienić na mniej przerażające. Można ten proces porównać do trawienia. Dziecko nie połknie zbyt dużych kawałków, trzeba mu jedzenie rozdrobnić. Niektórym dorosłym tej funkcji brakuje.
Jak dorośli rozliczają rodziców? Czytaj w czwartek w "Dużym Formacie", magazynie "Gazety Wyborczej".
Czy powiedziałaś matce, za co jej dziękujesz, czego nie możesz jej zapomnieć, o co masz żal? W sobotę w " Wysokich Obcasach " listy do matek.
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny