Zdesperowani mieszkańcy podkrakowskich Toń podpalili bobrom mieszkania, ale i tak przegrywają z dziesięcioma pracowitymi gryzoniami, którym w dodatku pomagają jacyś tajemniczy ekolodzy.

Tonie - niby wieś, ale jeszcze w granicach Krakowa. Tutejsi biało-czarni futboliści ostatni raz wybiegli na murawę jesienią 2013 roku. W zaciętym meczu z Niegoszowianką Niegoszowice zremisowali 4:4. Kilka godzin przed meczem piłkarze, kibice i okoliczne dzieci pomagały strażakom odpompować wodę z boiska. Następnego dnia pole karne znów zniknęło pod wodą. Mieszkańcy Toń po raz kolejny przegrali z bobrami, które zamieszkały w potoku Sudół, tuż za bramką gości.

Klub przeciw 10 bobrom

Nikt nie wie, skąd w Sudole pojawiły się bobry. Pięć lat temu zbudowały pierwsze tamy. Najpierw niewielkie. Co kilka metrów z wody wyrosły kopczyki nadgryzionych konarów. Rzeczką spływały kolejne pogryzione fragmenty lasu. Nikt wtedy jeszcze nie zwracał uwagi na potok, który dziecko może przeskoczyć - dopóki nie stał się rozlewiskiem. Na środku bobry zbudowały żeremie rozmiarów samochodu. Pod ciosami ostrych zębów padały kolejne młode olchy, osiki i brzozy.

Prezes Linca: - Przecież jakby człowiek tyle lasu wyrżnął, to już dawno by siedział. Chory kraj, chore przepisy.

Katarzyna często wyprowadza swoje psy nad Sudołem: - To było na przełomie lipca i sierpnia. Jak zawsze przyjechałam po pracy na spacer. Zamiast żeremi zobaczyłam dymiące zgliszcza. Ktoś podpalił bobrom dom - opowiada.

Nikt nikogo nie złapał za rękę, ale zdaniem miłośniczki przyrody żeremia podpalili działacze Tonianki.

 

Więcej czytaj jutro w "Wyborczej"

 

Znajdziesz nas na Twitterze , Google+ i Instagramie

 

Jesteśmy też na Facebooku. Dołącz do nas i dziel się opiniami.

 

Czekamy na Wasze listy: listy@wyborcza.pl