Listy zaczęły przychodzić w połowie ubiegłego roku. Do jakiejś firmy, ale na adres ich mieszkania. Pewnie ktoś się pomylił.
Potem były pisma z sądu, z wydziału gospodarczego. Był też jakiś przekaz pieniężny (oczywiście nie odebrali), awiza. Całą korespondencję zwracali poczcie, tłumacząc, że pod wskazanym adresem jest ich prywatne mieszkanie.
- Jak już przyszedł drugi, trzeci, dziesiąty list, stało się wiadome, że pomyłki nie ma, że ktoś zarejestrował firmę na nasz adres - opowiada Grzegorz. Pracuje na jednej z wrocławskich wyższych uczelni. Ani on, ani jego żona nie mają nic wspólnego z biznesem. Więcej nie chcą o sobie mówić. - Już ktoś wykorzystał bezprawnie nasz adres, a jeśli ma więcej danych? Jeśli będzie na nas zaciągał jakieś długi?
W głowę zachodzą, dlaczego akurat ich mieszkanie. Ot, zwykły blok, wybudowany kilka lat temu, 50 minut pieszo do centrum Wrocławia, 15 minut samochodem. Żaden reprezentacyjny adres, a dzielnica sypialna, a nie biznesowa.
***
Wrocławianie najbardziej obawiają się tego, że zamiast listów do ich drzwi zaczną stukać wierzyciele i komornicy.
- Komornik może przyjść. Jednak jeśli państwo nie są związani z firmą, to nic nie będzie mógł zrobić. Nie będzie mógł zająć żadnej rzeczy, chyba że oni sami się na to zgodzą - uspokaja Monika Janus, rzecznik prasowy wrocławskiej izby komorniczej.
Grzegorz: - Mamy teraz garb na mieszkaniu. Jak miałbym je sprzedać uczciwie? Napisać: "Mieszkanie z obcą firmą"? Czy też zataić fakt?
Całą historię czytaj jutro w "Wyborczej"
Znajdziesz nas na Twitterze , Google+ i Instagramie
Jesteśmy też na Facebooku. Dołącz do nas i dziel się opiniami.
Czekamy na Wasze listy: listy@wyborcza.pl
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny