Wiemy, jak urządzić miasto, wierzymy w samorealizację, wspólnotę, zrównoważony rozwój. Radośni dziedzice oświecenia, spadkobiercy wartości, patrzymy z góry na nowych mieszczan, którzy budują życie we wrogim mieście, obsługując nasze karty bankowe. I myślą tylko o tym, jak duży kredyt zostawią swoim dzieciom

Agnieszka Kublik rozmawia z prof. Anną Gizą-Poleszczuk

Prof. Anna Giza-Poleszczuk - ur. w 1955 r., socjolożka, kieruje Pracownią Badań nad Kapitałem Społecznym w Instytucie Socjologii UW, zasiada w radzie Pracowni Badań i Innowacji Społecznych "Stocznia". Wydała m.in. "Współczesne społeczeństwo polskie", "Strategie i system: Polacy w obliczu zmiany społecznej" (wspólnie z Mirosławą Marody i Andrzejem Rychardem), "Gabinet luster: o kształtowaniu samowiedzy Polaków w dyskursie publicznym". Prorektorka UW.

***

Agnieszka Kublik: Grodzą osiedlowe uliczki, rozjeżdżają ludzi SUV-ami, gardzą nieudacznikami. Tak Michał Matys tydzień temu opisał w "Magazynie Świątecznym" przedstawicieli dopiero co ukształtowanej klasy średniej, mieszkańców drogiego zamkniętego osiedla. Ten obraz jest bardzo zbliżony do słynnych lemingów.

Prof. Anna Giza-Poleszczuk: Tak, to również lemingi. Ale nie chciałabym generalizować. Grupa społeczna, którą się tak nieładnie etykietuje, jest bardzo różnorodna.

Bo to są ci, którzy przyjechali do miasta, do nowego dla siebie świata, i nie znaleźli w nim miejsca, ale z ogromną godnością starają się tej sytuacji sprostać. Jakoś się zakorzenić. Często też migrują, bo mimo wszystko lepiej być śmieciarzem w Irlandii niż w Polsce. Ale także ci, którzy rzeczywiście odnieśli sukces. Chociaż wciąż to sukces na glinianych nogach. Oni nie mają poczucia bezpieczeństwa, wystarczy jedna restrukturyzacja, by stracić pracę. I nagle może się okazać, że sukcesu nie ma, a zostało mieszkanie w Wilanowie na kredyt. Wreszcie ci "badylarze III RP", jak ich nazwał pani kolega. W wypasionych służbowych samochodach, którzy nie zwracają uwagi, że kogoś ochlapują albo że rozjeżdżają chodniki.

No i zapominamy, że wśród tych lemingów - czy może lepiej: nowych mieszczan XXI wieku, bo leming to przejaw osądzająco-kategoryzującego charakteru naszej kultury - są i tacy, którzy pracują w korporacji, mieszkają na grodzonych osiedlach, jeżdżą SUV-em, a po godzinach pomagają dzieciom w Afryce.

Jednak najbardziej rzucają się w oczy "badylarze".

- Ja bym tych "badylarzy" nie opisywała tylko w kategoriach psychologicznych. Widzę tendencję do tłumaczeniach ich zachowania tym, że takie mają wartości, postawy, że tak im się porobiło od kasy. Za mało zwracamy uwagi na środowisko, na działanie instytucji, na infrastrukturę.

Też mieszkam na ogrodzonym osiedlu, w Międzylesiu. Ale nie dlatego, że szukałam ogrodzonego, tylko po prostu takie osiedla budują deweloperzy. I żaden z moich sąsiadów nie ma takich tendencji, żeby się izolować, nie współpracować, wywyższać.

Samo zamieszkanie na takim osiedlu to nie musi być kwestia osobistego wyboru, tylko jedynej dostępnej oferty. No, a jak już jest ogrodzenie, to ludzie zaczynają się izolować. To znany mechanizm. Dobrze go opisał angielski psycholog społeczny Henri Tajfel. Zebrał przypadkowe osoby i w zależności od tego, jaki kolor lubiły, podzielił je na dwie grupy: czerwoną i zieloną. I ten sztuczny podział natychmiast się przyjął. Grupy zaczęły się konsolidować. Tych drugich, którzy nie lubili ich koloru, zaczęli postrzegać jako niefajnych.

Matys opisuje: "Ważne są dobry samochód - im większy, tym lepszy - grill, kosiarka do trawy, nawet jeśli do mieszkania należy ogródek o wielkości kilku metrów kwadratowych, sprzęt do fitnessu, prywatne przedszkole i szkoła dla dzieci, narty w Alpach". Lemingi z bogactwa uczyniły wartość.

- Ekonomiści coraz częściej mówią, że kryzys finansowy tak naprawdę był kryzysem etycznym. Że problem tkwił w przyzwoleniu na pewne zachowania.

Pewnie pani pamięta Webera i jego "Etykę protestancką" czy "Ducha kapitalizmu". Weber powiada, że etyka protestancka opromieniła motywacje, które zawsze istniały: chciwość, żądzę zysku, instrumentalne podejście do ludzi, idei i spraw. A w dominującej wcześniej kulturze katolickiej nie można się było kierować tymi motywacjami; były grzechem, co służyło jako hamulec.

Dyskurs, który pojawił się od razu na początku transformacji, legitymizuje takie zachowania. Opromienia tak, jak wcześniej opromienił je protestantyzm.

A teraz proszę posłuchać o powodach, dla których ci ludzie trafili do miasta, ponieważ to w dużej mierze wyjaśnia lemingowatość lemingów.

W Polsce po 1989 r. mamy do czynienia z niebywałym boomem edukacyjnym. Coraz więcej młodych ludzi z prowincji kończy wyższe studia - nieraz ogromnym wysiłkiem własnym i rodziny - i zostaje w mieście z dyplomem, który nie daje im szans zatrudnienia w zawodzie. Skończyli kierunki kompletnie niedopasowane do ich kompetencji, osobowości albo takie, którymi rynek już się nasycił. Te wykształcone ofiary boomu edukacyjnego się miotają. Nie wiedzą, co ze sobą zrobić. Ciągle mają nadzieję, że akurat im się uda. Muszą w to wierzyć, bo przecież nie wrócą do siebie z tym dyplomem marketingu i zarządzania.

To właśnie ci nowi mieszczanie: niby żyją w metropolii, miejskim rytmem, ale jednak są wykluczeni z tego nowego miasta. Miasta aktywistów miejskich.

 

Tekst Michała Matysa "Waćpan, co jest sobą zaćpan" przeczytacie tutaj

 

Znajdziesz nas na Twitterze , Google+ i Instagramie

 

Jesteśmy też na Facebooku. Dołącz do nas i dziel się opiniami.

 

Czekamy na Wasze listy: listy@wyborcza.pl

 

Cała rozmowa z prof. Anną Gizą-Poleszczuk jutro w "Wyborczej"