Stoisz przy drodze i czekasz na Polaka. W niedzielę, w zawieję, w święto. Od piątej, szóstej rano. To właśnie dziś Polak może się obudzić z myślą: "Nie mam żadnej uprasowanej koszuli", albo z refleksją: "Po co mam płacić składki za pracownika, skoro mogę nie płacić?". Wtedy wsiądzie w samochód i przyjedzie po Ukrainkę: do mycia okien, kiszenia kapusty, zrywania wiśni. Albo Ukraińca: do malowania ścian, ładowania węgla, składania rusztowań. Płaci czasem 7, a czasem nawet 20 zł na godzinę. Czasem Polak pod koniec dnia zapłaci mniej, niż obiecał, ale nawet jak nie zapłaci w ogóle, to mała strata. Lepsze to, niż pracować na czarno u Polaka przez miesiąc i po 30 dniach dostać figę z makiem.
I ja o świcie jadę na nielegalną giełdę pracy do Piaseczna. Ukraińcy nazywają ją czule "bazarkiem", Polacy dosadnie - "targiem niewolników".
Zamiast adresu znajomi Ukraińcy dali mi wskazówki jak z filmów sensacyjnych: "Dojedziesz do Dworcowej, wysiądziesz, skręcisz w lewo, pójdziesz prosto 60 metrów. Tam będą stali". Jest ciemno, zaczepiam idącą kobietę. To Ukrainka. - Dziecko, wyglądasz jak moja córka. Na bazarku, biedna, chcesz stać? No, daj swój numer. Jak będę miała jakie sprzątanie dla ciebie, zadzwonię. A teraz idź prosto, aż do starej mleczarni - mówi.
Dochodzę do obdrapanego budynku z ledwo widocznym napisem na elewacji: "Mleko to zdrowie". Rzeczywiście stoją! Na rogu trzech Polaków, za rogiem 20, może 30 Ukraińców. Wydają się tacy sami: ciemne kurtki, ciemne czapki, wszystkie ręce w kieszeniach. Szary męski tłum.
Naprzeciwko, po drugiej stronie drogi - tak jakby stać razem nie wypadało - czekają ukraińskie kobiety. Każda z dużą torbą na ramieniu (ma w niej ubrania na zmianę). Zadbane, pogodne - jaśniej jest po tej stronie drogi.
- Uuu, nie masz szans. Nikt cię nie weźmie, bo wyglądasz jak Polka! - słyszę. Jako jedyna mam plecak, grube okulary i jestem nieumalowana (przed piątą miałam to robić?!).
Opowiadają.
Roksana: - Składam wczoraj pudła w magazynie. Przychodzi Polak i coś tam mówi po polsku, a na koniec jak nie krzyknie: "Co robisz, kurwa?". Mało rozumiem, ale to zrozumiałam. Więc mówię do niego: "Ja nie kurwa, ja matka trojga dzieci!".
Olena: - Przesłyszałaś się. To nie "kurwa", ale "kurde". Polacy używają tego po każdym zdaniu.
Marina: - A pamiętacie Ninę, co tu stała w poniedziałek? Polak ją wczoraj wyrzucił. Poszła do niego sprzątać, a tam dom jak pałac, meble z czerwonego drewna. Mówi: "Myj", więc ona wzięła jakiś płyn i zaczęła te meble wycierać. A to był domestos!
Jedna przez drugą: - Specjalnie to zrobiła? Na złość? Każdy wie, że to do klozetu.
Oksana: - A jeśli ona na swojej wiosce klozetu nie miała?
Całą historię czytaj jutro w "Wyborczej"
Znajdziesz nas na Twitterze , Google+ i Instagramie
Jesteśmy też na Facebooku. Dołącz do nas i dziel się opiniami.
Czekamy na Wasze listy: listy@wyborcza.pl
Partnerem cyklu "Tak pracują Ukrainki w Polsce" jest Instytut Spraw Publicznych