- Mam w Warszawie trzy kółka: siedmio-, dziesięcio- i piętnastokilometrowe. Zależy od czasu i nastroju. Najbardziej lubię biegać wzdłuż brzegów różnych wód.
- Lubię upał, ale nigdy przedtem nie biegałam w powietrzu, którego konsystencja przypomina wodę. Mogłyby w nim pływać ryby. Mózg się gotuje. Kiedy po takim biegu dzwoniłam do mojego towarzysza życia, to wygadywałam takie cuda, że łapał się za głowę.
- W ciągu czterech lat napisałam trzy powieści. Trudne dla mnie, niełatwe dla czytelników. Czułam się jak po 30 maratonach. Po "Ciemno, prawie noc" w mojej głowie tłukła się fraza: "znikła bez śladu". Kiedy wcześniej prześladowały mnie słowa, znaczyło to, że opowieść już czeka pod drzwiami. A tu nic. Nie następowało to cudowne demiurgiczne doświadczenie z pogranicza słowa i obrazu, kiedy widzi się jakieś nieznane postaci, przeczuwa się wydarzenia i w głowie wyświetlają się zdania. Przez cały 2013 rok szukałam na siłę jakiejś ekscytacji, poruszenia.
- Wpisywałam w wyszukiwarkę "znikła bez śladu" i czytałam wiele smutnych, niezwykłych historii, ale moją szczególną uwagę przykuła Sandra Valentine. Mieszkanka Manhattanu, kobieta sukcesu, ładna blondynka, która do dzisiaj nie została odnaleziona. Przepadła na wyspie w 1989 r. Ona i jej historia były katalizatorem mojej następnej powieści, "Roku królika". Kiedy zaczęłam się w to wszystko wgryzać, ruszyłam z pisaniem, wszystko ze wszystkim zaczęło się łączyć. Pojawiła się Anna Karr, czyli bohaterka "Roku królika", i już wiedziałam, gdzie i dlaczego zniknie bez śladu. Ale Sandra Valentine nie mogła mi wyjść z głowy.
Wywiad z Joanną Bator czytaj jutro w "Wyborczej"
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny