Kto liczy na karierę i złote góry, ten się w TOPR-ze nie sprawdzi

"Dobrowolnie przyrzekam pod słowem honoru, że póki zdrów jestem, na każde wezwanie Naczelnika (...) stawię się" - Ewelina Zwijacz-Kozica jako pierwsza kobieta po ponad 30 latach składa przysięgę TOPR-u. Jest 2013 rok.

- Konsekwentnie dążę do celu, dlatego zostałam w końcu ratowniczką. Ale gdy przychodzi do akcji, liczą się umiejętności techniczne, kondycja i zaufanie. Pasja to tylko pierwszy krok - mówi. Ewelina z górami związana jest od zawsze. Z tatą ratownikiem chodziła na wycieczki, opisywała szlaki i rysowała mapki (taki zeszyt prowadzi do dziś).

- Jak dorosłam, zaczęłam chodzić poza szlakami Tatr. Spędzałam tak każdą wolną chwilę. Zaczęłam się wspinać, uprawiać ski-touring. W pewnym momencie góry stały się dla mnie całym życiem - opowiada Ewelina.

Wstąpienie do Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego wydaje się dla niej, córki wiceprezesa TOPR-u, pracownicy administracyjnej pogotowia górskiego, naturalnym wyborem. Ale przyjęcie jej na staż, a później w szeregi ratowników nie obeszło się bez nieprzychylnych komentarzy środowiska górskiego. Chociaż sam naczelnik Jan Krzysztof powtarzał, że nie widzi powodów, dla których kobieta miałaby nie być ratownikiem. Będzie jednak traktowana tak samo jak każdy. Podczas stażu musi się tak samo wykazać sprawnością fizyczną, siłą psychiczną i wiedzą.

Ślubowanie Eweliny jesienią ubiegłego roku przywróciło do mediów jej poprzedniczkę Monikę Rogozińską, która odeszła z ratownictwa w 1992 roku.

Już wtedy rozgorzała dyskusja, czy TOPR jest miejscem dla kobiet. - Byłam traktowana równo, a nawet ostrzej, dlatego że niektórzy mężczyźni chcieli mi pokazać, że jestem dla nich intruzem - mówiła wtedy Rogozińska. "Sprawdziany" w trakcie pracy w Tatrach wspomina też Krystyna Sałyga-Dąbkowska. Koledzy obserwowali ją, jak ze szczytu Kasprowego Wierchu sama zwoziła poszkodowanego niemieckiego turystę. Kierownik wyprawy chciał ją wtedy sprawdzić - obarczył Sałygę ciężkim sprzętem ratowniczym.

Efektem medialnego zainteresowania jest dziś niechęć do tematu samego środowiska ratowników górskich. O kobietach w TOPR-ze nie bardzo chce już rozmawiać sam naczelnik Jan Krzysztof, o swojej karierze w górskim pogotowiu niechętnie też mówi sama Rogozińska. - Dla mnie to zamknięty bardzo ważny rozdział. To, czego się wtedy nauczyłam w Tatrach, ogromnie zaprocentowało potem w najwyższych górach świata.

O pierwszej ratowniczce TOPR czytaj jutro w "Wysokich Obcasach"