Kiedyś kino przekraczało nasze oczekiwania. Czy dlatego, że było tak genialne, czy dlatego, że świat nie był jeszcze tak dostępny, a polska rzeczywistość nie tak zróżnicowana jak dziś? Masowe oczekiwanie na sztukę miało siłę sprawczą. Reżyserzy ją czuli i tworzyli dla nas - jak określił Kazimierz Kutz - "filmy prototypowe". Szukam teraz takich prototypów w zapowiedziach nowych polskich filmów.
Zanim w 2005 r. powstał nowy system wspierania sztuki filmowej, nie było pewne, czy kino artystyczne u nas przetrwa. Czy będzie rozmawiać z widownią, wychowywać, prorokować, wyprzedzać rzeczywistość, tworzyć autonomiczne światy? Tak mówił kiedyś Kawalerowicz: "Ja do każdego filmu muszę osobny świat stworzyć".
Myślę jednak, że polska kinematografia wchodzi w nową fazę. Tworzy się grunt, na którym mogą powstawać oryginalne projekty. Jeszcze niedawno trudno było sobie wyobrazić, że kameralna "Ida" stanie się europejskim filmem roku, że zwycięzca festiwalu w Gdyni - "Bogowie" - przyciągnie w ciągu dwóch miesięcy 2 mln widzów.
Spotykam się z reżyserami autorami, których filmów jestem ciekawy. Szukam w ich projektach znaków szczególnych i rozmawiam nie o budżecie.
Małgorzata Szumowska kończy prace nad filmem "body/ciało". W studiu dźwiękowym oglądam z nią kilka scen, nad którymi jeszcze pracuje.
Seans spirytystyczny. Nocą przy świecach siada przy stoliku troje nieszczęśliwców: zgorzkniały wdowiec - prokurator policyjny (Janusz Gajos), nienawidząca go anorektyczna córka (Justyna Suwała) i terapeutka, która chce im pomóc (Maja Ostaszewska). Będą wywoływać ducha matki.
Szumowska pokazuje świat, w którym nastąpił rozpad więzi, ale tragedia przeradza się nieoczekiwanie w komedię, jak w "33 scenach z życia". W trakcie wywoływania duchów pęka coś, co tych ludzi więziło, krępowało. I naraz ta czarna komedia chwyta za gardło. Jak to określić? Kino postreligijne? Zagubieni bohaterowie okrężną drogą, wbrew wszystkiemu, po omacku dochodzą do tego samego, do czego doprowadziłyby ich formy religijne.
Nie do końca wiemy, czym jest grymas na twarzy Gajosa: to szloch, śmiech, śmiechopłacz? Prokurator się łamie, ale nagle postanawia usiąść do magicznego stolika. Widz też daje się zwodzić. Kiedy bohaterowie znajdują list od nieżyjącej, pojawia się jakby cień kinowej wiary. Co reżyserka tej sceny z nami zrobi? W co każe uwierzyć - lub nie? Film zbija z tropu: śmiać się? Płakać?
To Szumowska namówiła Marcina Koszałkę - wybitnego dokumentalistę i operatora filmowego - żeby zadebiutował w fabule jako reżyser.
Oglądam materiały robocze do filmu "Czerwony pająk". O tym pomyśle Koszałka mówił po premierze swego dokumentu "Zabójca z lubieżności", w którym przywoływał postać Joachima Knychały, "wampira z Bytomia". Ale prawdziwym bohaterem filmu był dziennikarz, który pisał o wampirze i - jak sam mówi - uległ fascynacji, samemu nie popełniając zbrodni, zaraził się perwersją i pożądaniem. - Prowokuję do przyznania się, że wszyscy miewamy brudne myśli - mówił wtedy Koszałka. - Opowiadam o lęku. O tym, jak dobry człowiek odnajduje w sobie ciemną stronę, która niekoniecznie zależy od wychowania.
Bohaterem "Czerwonego pająka" jest młody chłopak zafascynowany domniemanym mordercą. Chodzi za nim, śledzi go. - Między nimi dwoma nawiązuje się dziwna chemia - mówi reżyser.
"Czerwony pająk", osadzony w klimacie lat 60., przywołuje widmo Karola Kota, 19-letniego "wampira z Krakowa", seryjnego mordercy polującego na dzieci i staruszków, usiłującego zabić 14 osób (zamordował dwie). Panika, którą wywoływały jego napady, sprawiała, że ludzie wkładali pod ubranie metalowe płyty, aby uchronić się przed nagłym ciosem noża.
Więcej o filmach, które czekają nas w 2015 roku w opinii Tadeusza Sobolewskiego, przeczytasz jutro w "Wyborczej"
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny