Widmo partyzantki krąży nad miastami od dekady. Miejsce, gdzie ta zjawa zaczęła się materializować, jest bardziej upiorne niż wrzosowiska w "Makbecie": to chaszcze i wykroty ponadziewane resztkami betonowych płyt. Tak wyglądały na przełomie 2007 i 2008 roku tereny dawnej fabryki domów na obrzeżach poznańskiego blokowiska Rataje. Walka o ten kawałek zdewastowanej przestrzeni, który przed laty obiecano oddać mieszkańcom jako park Rataje, była chrztem bojowym grupy aktywistów, która utworzyła stowarzyszenie My-Poznaniacy.
Tę niecodzienną koalicję działaczy osiedlowych i ekologów, lewicowców i parafialnych społeczników, naukowców i byłych miejskich urzędników (sic!) łączyło jedno: zależało im na obronie spraw ważnych dla mieszkańców. A na części terenów po fabryce domów zamiast drzew miały wyrosnąć deweloperskie wieżowce. Miasto ugięło się pod naciskiem społeczników i budowę zablokowano.
Wielu zwolenników ruchów miejskich żyje złudzeniem, że taki wystudiowany styl komunikacji jest już dziś nieskuteczny, a tradycyjne i drogie kanały dotarcia do wyborców - stosowane przez prezydentów i partie, które mają na to pieniądze - da się zastąpić biegłością i aktywnością w świecie cyfrowym. Sieć, a zwłaszcza Facebook, to ich naturalne środowisko, ale tam wyborów się jeszcze nie wygrywa. Nadal bez porównania więcej wyborców dostrzeże gigantyczny, choć nielegalny, banner Ryszarda Grobelnego na hali AZS w Poznaniu niż fanpage komitetu Prawo do Miasta.
Ale nie tylko ordynacja, brak doświadczenia i pieniędzy stawiają partyzantów na straconej pozycji. W wyborach, jak w każdej grze, obowiązuje zasada "gra się tak, jak przeciwnik pozwala". A przeciwnik jest naprawdę sprytny.
Wielu partyzantów albo ludzi myślących jak oni znajdzie się zresztą we władzach miast, startując z list partyjnych i prezydenckich. Jeżeli tylko nie dadzą się okleić magistrackiej smole, będą zmieniać miasta. Partyzanci są bowiem potrzebni wszędzie. Niezależnie od miejsca, które wybiorą: czy pozostaną w lesie i stamtąd będą ostrzeliwać władze, czy przyjmą stanowiska urzędników w sztabach starej gwardii, czy wejdą do rady jako pojedynczy, niezależni działacze.
O aktywistach miejskich czytaj jutro w "Gazecie Wyborczej"
W Wysokich Obcasach również będziecie mogli przeczytać o partyzantach miejskich
Ruchy miejskie organizują manifestacje, happeningi, debaty, dyskusje i konsultacje społeczne. Zbierają podpisy. Prowadzą akcje informacyjne dla obywateli miasta. Próbują wpływać na decyzje władzy samorządowej w swoim mieście. Politycy patrzą na te oddolne działania z nieufnością. Wiele ruchów miejskich powstało na fali buntu i sprzeciwu wobec decyzji władz. W lipcu 2014 roku doszło do zawiązania Porozumienia Ruchów Miejskich. To pierwsza ogólnopolska organizacja zrzeszająca ruchy miejskie z całego kraju. W skład PRM weszły lokalne organizacje z 12 miast, w których żyje w sumie 5 mln ludzi, m.in. Przyjazny Wrocław, Gliwice to My, Forum Rozwoju Świdnicy, Kraków przeciwko Igrzyskom. Twierdzą, że nie reprezentują żadnej opcji politycznej (smog nad miastem przeszkadza wszystkim w równym stopniu bez względu na przekonania polityczne). Ale nie są apolityczni. Wezmą udział w wyborach samorządowych 2014. Chcą objąć polityczne stanowiska. Traktują samorząd jako miejsce odpowiednie do podejmowania dobrych decyzji dla miasta i wspólnoty.