Nie wiem, czy to już można nazwać wiarą w życie pozagrobowe, ale nie mogę sobie wyobrazić, żeby ta ilość energii, która uchodzi z człowieka, znikała. To by było straszne marnotrawstwo

Z Julią Hartwig rozmawia Justyna Dąbrowska

Justyna Dąbrowska: Czym pani teraz żyje?

Julia Hartwig: - Nie przestaję pracować. Jestem głównie zajęta pisaniem dziennika. Pierwszy tom wyszedł niedawno, a teraz chcę oddać drugi. Niezbyt często wydaje się dziennik po dzienniku, ale ten jest w dużej mierze zbiorem spotkań z ludźmi - przyjaciółmi, których już nie ma. Odnotowuję to, co się nam przydarzyło, i tamte okoliczności, bo wszystko się bardzo zmieniło. Bywa, że staję bezradnie i myślę, czy to ma sens. Bo przecież mogę spisać tylko jedną tysięczną część tego, co przeżyłam.

A wiersze?

- Wiersze też piszę. Miło mi, że od zawsze miały swój odzew, mogę to powiedzieć dzisiaj szczerze. Tylu poetów przeżywa ogromne trudności w związku ze swoimi wierszami, bo albo sami nie są z nich zadowoleni, albo nie czują się akceptowani, czują się na marginesie, co właściwie poety nie powinno obchodzić, ale przecież nigdy tak nie jest. Każdy chce być trochę bliżej środka życia, żeby go widziano, czytano i żeby było echo od ludzi, którzy go czytają.

Może czytelnicy wyczuwają kogoś, kto słucha i rozumie? Poetkę, która nie jest wyłącznie w sobie zanurzona i na sobie skupiona?

- Tak musi być chyba. Co nie znaczy, że chcę się podobać w roli księdza, który wysłuchuje spowiedzi, tylko widzę, że ludzie mają potrzebę rozmowy. Czasem jest mi przykro, bo ktoś opowiada coś ważnego, a tam już czeka ogonek ludzi.

Budzi pani zaufanie. Skąd ten dar?

- Może dlatego, że nigdy nie eksponuję siebie? Nie wysuwam się na pierwszy plan? W młodości byłam osobą dość zamkniętą, trudno było mi z ludźmi obcować, nie miałam potrzeby. Zdawało mi się, że każdy ma sam tyle różnych problemów, więc co kogo będzie obchodzić jakaś młoda dziewczyna. Kiedy wydoroślałam, zrozumiałam, że trzeba inaczej.

Co pomogło?

- Pomyślałam, że kiedy jestem z boku, to wtedy mniej wiem o ludziach i oni o mnie wiedzą mniej. Bardzo mi znowu nie zależy, żeby o mnie wiele wiedziano, ale jak ktoś czyta moje wiersze, to sobie wyobraża mój świat, więc też nie ma powodu, żeby go przesadnie skrywać.

Oczywiście byłoby sztuczne, gdybym nagle to wymyśliła i wprowadzała w życie - z sobą samym takiej tresury nie można uprawiać. Ale po prostu zrozumiałam, że ja także na tym korzystam, dlatego że ludzie do mnie mówią, pokazują, czy dobrze postępuję, czy źle.

Całą rozmowę z Julią Hartwig czytaj jutro w "Gazecie Wyborczej"