Od piątku codziennie przez 80 dni, aż do grudnia, w "Wyborczej" lekcje "Polish your English. Uczymy się z premierem".

"You know, nothing is good enough for Europe, including my English today. But I will polish my English. And as I mentioned I'll be ready in December one hundred percent. Don't worry".

Żartobliwe słowa premiera Donalda Tuska w Brukseli o tym, że przed grudniem wyszlifuje angielski, obiegły całą Europę. Przyjęto je raczej życzliwie - premier przyznał się do własnej słabości. Ale wyznaczył sobie przed całą Europą termin, w którym musi dokonać wyraźnego postępu, nauczyć się czegoś, w czym nie jest najlepszy. Zaryzykuję twierdzenie, że sytuacja premiera symbolizuje problem wielu Polaków, zwłaszcza w wieku 40+ (ale podejrzewam, że i wielu młodszych), którzy języka angielskiego uczyli się w biegu, trochę przy okazji, np. wyjazdów na saksy, na kursach wieczorowych, nieliczni w szkole i na studiach.

Kiedyś doskonale się dogadywali po angielsku, umieli załatwiać drobne interesy, porozumieć się w podróży. Ale dziś znajomość języka na poziomie, który prezentują, nie wystarczy. Gdy słyszą doskonała ćwiczoną latami angielszczyznę swoich dzieci, nagle milkną. Nawet czytają zagraniczne portale, książki, gazety, ale wstydzą się mówić. Tak, premier musi poćwiczyć swój angielski, zdobyć językową praktykę, ale przede wszystkim musi się przełamać.

Wielu z nas również. Skoro premier może się przyznać do niedoskonałości językowej i zabrać się ostro do pracy, to może i my też. Uczmy się angielskiego razem z premierem, aby więcej rozumieć z Europy, więcej w niej znaczyć, skuteczniej się wyrażać.