ABW i prokuratura zażądały od redakcji "Wprost" oryginalnych materiałów z nagraniami restauracyjnych rozmów polityków. Ochrona dziennikarskich źródeł informacji jest jedną z najważniejszych gwarancji kontrolnej roli mediów. Ale ABW i prokuratura argumentują, że nie chodzi o źródła, tylko o dowód w sprawie, o "przedmiot przestępstwa". A ukrywanie dowodów i utrudnianie śledztwa to przestępstwo, więc za niewydanie materiałów dziennikarze i redaktor naczelny mogą być nawet skazani.
"Wprost" argumentuje, że te materiały mogą zawierać informacje o ich informatorze (lub informatorach).
Według prawa prasowego (art. 15 ust 2) "Dziennikarz ma obowiązek zachowania w tajemnicy danych umożliwiających identyfikację autora materiału prasowego, listu do redakcji lub innego materiału o tym charakterze, jak również innych osób udzielających informacji opublikowanych albo przekazanych do opublikowania, jeżeli osoby te zastrzegły nieujawnianie powyższych danych".
Z kolei kodeks postępowania karnego pozwala, na etapie postępowania prokuratorskiego - prokuratorowi, a na etapie postępowania sądowego - sądowi, zwolnić dziennikarza z obowiązku ochrony źródła. Ale tylko wtedy, "gdy jest to niezbędne dla dobra wymiaru sprawiedliwości, a okoliczność nie może być ustalona na podstawie innego dowodu".
***
Kto ma rację? Jedynym sposobem, by to rozstrzygnąć, jest doprowadzenie do tego, aby w tej sprawie orzekł sąd. Tylko aby tak się stało, prokuratura musiałaby uznać, że rzecz idzie o ochronę źródeł, zwolnić z obowiązku tej ochrony dziennikarzy, a gdy mimo to odmówią - oskarżyć o utrudnianie śledztwa.
A prokuratura nie chce traktować wydania materiałów w kategoriach ochrony źródeł. Uważa, że to zwykły przedmiot przestępstwa i dowód.
***
Prokuraturę i ABW w sprawie afery podsłuchowej poniosła ambicja. Służby skompromitowane aferą usiłują odzyskać honor, używając siły, a nie rozumu. Stosują środki nieproporcjonalne do sytuacji. I stanęły na z góry przegranej pozycji, niezależnie od tego, czy coś siłą z redakcji wydobędą, czy nie. Albo będą nieudacznikami do kwadratu, albo zamordystami depczącymi konstytucyjne gwarancje demokracji.
Wyraźnie nie przeprowadziły analizy możliwych wyjść z kryzysowej sytuacji. Ci choćby takiej, jaką ich szef Bartłomiej Sienkiewicz snuł z szefem NBP u Sowy i Przyjaciół nad pieczonymi perliczkami.
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny