Hongkong. Góry i morze - niemal jak w Buenos Aires. Tyle że więcej tu ludzi i wieżowców. Gęstość zaludnienia - ponad 7 tysięcy na kilometr - to światowe "naj". Jest tu ich zresztą więcej: największy eksport i import na osobę, największa wolność ekonomiczna, najwyższy wskaźnik nierówności społecznych. Zachodni kapitalizm w najbardziej współczesnej formie i z domieszką azjatyckiej determinacji.
Shenzhen jest jeszcze większe i jeszcze dziwniejsze. Mijając po drodze wieżowce i ponure mrówkowce przypominające olbrzymie, betonowe termitiery (40 pięter i 15 klatek - nie ma takich na naszej półkuli), aż trudno uwierzyć, że 30 lat temu Shenzhen było skromną osadą rybacką. Dziś mieszka tu 10 mln ludzi, rządzi biznes, a w zasadzie przemysł. Tu są największe fabryki na świecie, tu powstają podzespoły telefonów, telewizorów, lodówek itp., sprzedawanych na całym świecie.
Zaczęło się, gdy chińscy dygnitarze odkryli, że Chińczykom w Honkongu (wówczas jeszcze brytyjskim) powodzi się znacznie lepiej niż w Chinach: "Jechali tam biedni, wracali zamożni. Czyżby rynkowa gospodarka była lepsza od planowej?". By to sprawdzić, w 1979 r. Deng Xiaoping - ówczesny przywódca Chin - podjął brawurową decyzję: ogłosił Shenzhen specjalną strefą ekonomiczną. Cel? Kopiować model Hongkongu i przełożyć go na chińskie realia. Na wszelki wypadek całą strefę otoczono zasiekami wysokimi na 7 m i długimi na 70 km. Wyznaczono punkty graniczne i postawiono strażników sprawdzających specjalne zezwolenia. Dziś po zasiekach nie ma śladu - za pracą ściągają tu ludzie z całych Chin. Zwykle lądują w fabrykach takich jak ta.
Wytwórnię paneli telewizyjnych koncernu TCL Company widać chyba z kosmosu - dwie ogromne hale mogą zmieścić z tuzin jumbo jetów. Powstały trzy lata temu kosztem 5 mld dol. Nim wejdziemy do środka, przedstawię gospodarza: TCL, czyli The Creative Life, to dziś trzeci producent telewizorów na świecie. W niecałe cztery lata przegonił Sony, Toshibę i Philipsa i zdobył 7,3 proc. rynku. W Chinach jest numerem 1. Produkuje też kina domowe, smartfony i tablety. W sumie zatrudnia 70 tys. osób, ma 18 centrów rozwoju, 20 fabryk oraz 4 spółki notowane na giełdzie. A mimo to w Europie jest właściwie nieznany.
Oczywiście nie wolno fotografować, a najciekawsze rzeczy dzieją się tam, gdzie nie mamy wstępu. Na szczęście zza szyby możemy obserwować halę produkcyjną. Jest ogromna i niemal bezludna. Z rzadka tylko przemknie jakaś postać w kombinezonie wojsk chemicznych, spryskując podłogę tajemniczą substancją.
W podłodze widać filtry czyszczące powietrze, w oddali szczelne kurtyny. Za nimi, jak w chińskim teatrze cieni, majaczą roboty ważące po kilkanaście ton.
Cóż, mamy różne wymagania, bo jesteśmy różni. A jak się pracuje w chińskiej firmie?