Kacze języki z Polski, trufle z Włoch, homary z Kanady, gołębie z Francji. Octy destylowane we własnym laboratorium. Przy patelniach - szefowie kuchni znani z telewizyjnych show. Rezerwacje - czasem z kilkutygodniowym wyprzedzeniem. W piątkowym "Magazynie Stołecznym" przewodnik po najbardziej luksusowych warszawskich restauracjach.
Coraz częściej chcemy w Warszawie próbować rzadko spotykanych - zarówno polskich, jak i zagranicznych - składników i sprawdzić, co z nimi robią znani szefowie kuchni, a właściwie już kulinarni celebryci. Chcemy zjeść w eleganckim wnętrzu i być elegancko obsłużeni. Chcemy poczucia wyjątkowości i klasy luks. Pojęcie luksusu jest dość pojemne, a każde z miejsc określanych mianem "luksusowe" jest wyjątkowe i z czego innego znane, np. z historycznego wnętrza, z zaskakujących ingrediencji wykorzystywanych do przygotowania dań czy wreszcie z prestiżowych wyróżnień i długiego terminu oczekiwania na stolik.
Zanim spojrzymy na rachunek, na widok którego na chwilę zatrzyma nam się serce, możemy delektować się pieczoną piersią i udkiem z gołębia królewskiego podanymi w crépinette (119 zł), combrem jagnięcym z purée z pietruszki, kluskami leniwymi z bryndzą i sosem jałowcowym (115 zł), lottą z sepią, fondantem z selera i policzkami z mlecznego prosięcia (98 zł), policzkami z prosięcia duszonymi w jabłeczniku i miodzie spadziowym z topinamburem czy zdekonstruowaną szarlotką, czyli musem z zielonego jabłka zamkniętym w cukrowym, przezroczystym jabłku.
Jest też w Warszawie restauracja z jednym stolikiem, a dania serwuje osobiście szef kuchni. Ostatnio podano tam zapewne najdroższe krewetki w mieście, bo dzień wcześniej ściągnięte na życzenie gościa z Nigerii. Są i takie miejsca, gdzie za sam stek wołowy zapłacimy aż 370 zł.