Tu prezentujemy ranking płyt ze świata. Polski znajdziesz tutaj.
Podobnie jak w zestawieniu polskim, także i w tym zwycięski album wygrał z płytą z miejsca 2. różnicą mikroskopijną - tak wyszło z głosowania 22 dziennikarzy muzycznych z różnych polskich mediów (cała lista na końcu tekstu), których zaprosiliśmy do naszej zabawy.
To swoją drogą ciekawe, bo to albumy z kompletnie różnych rejonów - medytacyjne, ponadpokoleniowe spotkanie mistrzów muzyki mocno abstrakcyjnej kontra gorący album młodej gniewnej czarnej muzyki. A na czołowych miejscach są też przecież i rockowi fachmeni, i punkowi wariaci, i odnowiciel afrykańskiej muzyki gitarowej.
Wszystkie komentarze
Wiec pod koniec roku mamy w necie 100 rankingow na najlepsze plyty roku, a w kazdym z tych rankingow sa....zupelnie inne tytuly. Wychodzi wiec na to, ze tak naprawde te najlepsze plyty to te, ktore wymienione beda w conajmniej kilku rankingach.
Natomiast pozytywem jest oczywiscie bardziej egalitarny dostep do sluchaczy - od paru lat widze w tych rankingach artystow, o ktorych nigdy w zyciu nie slyszalem. I to jest super.
Oto prosty przepis na to jak sprawdzić jakie są najlepsze albumy roku:
1. Załóż sobie konto na Last.fm.
2. Scrobbluj wszystkie swoje odsłuchy przez cały rok.
3. Na koniec roku sprawdź swój top 10 odsłuchanych albumów. To są właśnie najlepsze albumy roku.
Scrobbler nie jest dla mnie do końca skutecznym narzędziem.
Raz, że np. na smartfonie rejestruje mi tylko to, co mam fizycznie na nim, a tych w streamingu, których nie pobiorę na urządzenie, nie rejestruje.
Dwa, że często słucham rzeczy z różnych względów, np. aby coś poznać, przeanalizować, co nie oznacza np., że od razu coś jest moją miłością. Jest tu też sporo paradoksów, że np. mam dużo odsłuchów czegoś, co sobie leciało przy tak zwanych codziennych czynnościach, np. przy nadziewaniu cannelloni, a nie chciało mi się przełączać; przy czymś np. usnąłem i album przeleciał 5 razy w kółko. Nie chciałoby mi się tego usuwać pedantycznie ani hurtowo z listy na last.fm, bo i po co.
Zależy też wszystko od tego, jak i ile się słucha.
W każdym razie u mnie nie działa, bo często daję serducho numerom rzadziej przesłuchanym, wiedząc, że są git, ale nie mając czasu często do nich wracać, bo idzie kolejna nawałnica nadprodukcji.
Choć last fm w sensie statystycznym to wciąż fajne narzędzie.
Na Android OS mogę polecić Pano Scrobbler - zapisuje bezbłędnie to co mu ustawisz że ma zapisywać. Gorzej sprawy się mają w iOS, bo ten system zamyka użytkownika w złotej klatce.
Miałem wielką nadzieję, że w naszym plebiscycie wygra album, który nigdzie indziej nie wygrał. No ale niestety Floating Points, Pharoah Sanders & The London Symphony Orchestra zostali też płytą roku "Time'a" i "Mojo", więc jesteśmy w całkiem zacnym gronie ;) Pozdrowienia i miłego słuchania!
Nie dziwię się. Upadł ludzki zmysł muzyczny. Posłuchać coś z przeszłości, a teraz, współczesna masakra i beztalencie.
że już, już rock i pop doszczętnie zjadły swoje ogony, aby okazało się, że odrastają :)
Choć są to raczej ogonki .)
PS. Na miejscu pierwszym, w polskim zestawieniu płyt mijającego roku, także starsze pokolenie - Fisz/Emede/Tworzywo (choć gdzie im wiekowo, jak i do dorobku Pharoah Sandersa). Czyżby lepiej rozumieli czym jest muzyka? ,)
Ok, tylko, że płyta "Promises" jest dziełem wspólnym, mało tego Shepherd napisał wszystkie kompozycje. I nie zapominajmy o LSO.
No tak, jasne :)
Napiszę pewną oczywistość, że tworzenie muzyki jest działalnością zespołową, grupową. Wpływów, inspiracji, oddziaływań, intuicji, ducha...
I w tym znaczeniu odniosłem się do obecności, w tym zestawieniu, Pharoah Sandersa.
Poza tym masakra piła mechaniczną, łubudubu, łubudubu, only łubudubu, witamy szefa naszego klubu, bum ta rara bum, jakby ludzkość zatraciła możliwość tworzenia muzyki. Wszystko przez elektronikę, która zastępuje ludzki zmysł twórczy i dar muzyczny, wmawia ludziom głuchym, że mogą zrobić karierę na estradzie, a beztalencie się na syntezatorach (oby), samplach i komputerach produkuje, przez to nie przebijają się jednostki ambitne i zostaje totalny chlor muzyczny, którego nie da się słuchać. Nawet moja młodzież, jakoś nie przejawia zainteresowań muzycznych, nie dziwię się dlaczego.
Ale kto próbuje naśladować jazzowe brzmienie? Pharoah? Jesteś pewien, że piszesz o jazzie? Jazz to dla Ciebie coś tylko a la Chet Baker? Oj, nie radzę spotkania twarzą w twarz z Archiem Sheppem, bo mógłbyś zarobić dęciakiem po głowie ;)
Chyba że to jakoś rozwiniesz, bo to ciekawe :).
Gdzież, Archie Shepp nie jest mi obcy, Chet Baker jako chwilowy, przejściowy przykład. Nie pogardzę free jazzowym brzmieniem, o nie, właściwie ten styl muzyczny zacząłem od słuchania Ornette Colemana, a później, już mi nic nie było obce. Thelonious Monk, jako klasyka, Sonny Rollins, może trochę spokojniej Stan Getz lub dla odmiany Dave Brubeck w swoim składzie, jak miód na skołatane serce, wspaniały Chick Corea albo nawet John Mclaughlin i jego gitarowe brzmienie.
To wciąż nie koniec, tylko kilka nazwisk, bo nie pogardzę brzemieniem kobiecego głosu, a nawet brazylijskiej urody Astrud Gillberto, choć ma po ojcu niemieckie pochodzenie, którą wręcz kocham za wspaniały głos i nieprzeciętną urodę z lat swojej świetności, czy afrykańskim jazzem Fela Kuttiego i jeszcze Miles Davis..., to tylko fragment wyrwany z kontekstu, a gdzie twórczość polskiego jazzu?
Kiedyś, dawno temu, jeszcze w latach osiemdziesiątych, jako młody brzdąc ukradkiem przed koleżeńskimi znajomościami, bo nikt w moim towarzystwie nie interesował się muzyką jazzową i niczym innym poza punkiem, chodziłem do Akwarium i właściwie tam zacząłem przygodę muzyczną.
Jakieś tam rozeznanie muzyczne mam, może nie najlepsze, bowiem mam żal do siebie, że sam nie tworzę, nie gram, choć wciąż odkrywam coś nowego, ciągle zaskakuje mnie kolejne i następne nazwisko, tak w kółeczko.
Nie powinno dziwić, że marudzę, kiedy odsłuchuję popowej zremasterowanej przez amatorów sieczki, ale staram się docenić, bo jak inaczej, jakby nie zauważyć niczego poza jazzem, a Joy Division lub ELP, to dobra klimatyczna muzyka, po prostu, kiedy coś jest dobre, nie ma reguły, styl muzyczny nie jest tak istotny, no może bez przesady, disco polo Zenka Martiniuka razem z Metalicą jak łbem w betonowy mur. Bardzo głowa boli, ale nie pogardzę starym popem, soulem, rockiem, metalem. Właściwie już nic nie odkrywam, choć wciąż kocham Dusty Springfield, Elvisa, Jamesa Brauna, The Doors, Hendrixa, Canned Heat, Uriah Heep..., i za dużo tego, żeby za jednym posiedzeniem opisać.
Właściwie mnie nie wypada nie oceniać muzyki, więc czasem się produkuję. Przeszkadza, w jaki sposób jest kaleczona współczesna muzyka, boli mnie dudnienie, dla samego dudnienia, choć samo walenie może być urocze. Marudzę, każdy ma prawo, dziaders ze mnie, choć ciągle i namiętnie poszukuję dobrego brzmienia, ale poza jazzem oraz metalem prawie nic nie znajduję. Taka pustka intelektualna, bieda mentalna, uprzedzenia muzyczne.
Chyba zszedłem z tematu. :)
Pozdrawiam.
jak tak ma brzmieć rokendrol to ja nie chcę więcej rokendrola. słaba i nudna jak flaki z olejem jest ta płyta. FF mają w swojej dyskografii kilka zdecydowanie lepszych, chociaż uważam, że to średni zespół.
W punkt, klasyczny produkt dużej wytwórni, taki sobi headliner lub stadionowa gwiazda. Nudy i powtarzalność, dowód dla tych którzy twierdzą, że "rock jest martwy".
Mam podobne zdanie, nie dało się tego przesłuchać nawet 3 razy bez olbrzymiego uczucia znużenia miałkością. Dałem szansę, choć nigdy nie byłem wielkim fanem. Dosłownie ze dwa numery były odrobinę strawne, w sensie, że coś tam było, jakiś riff, jakiś kawałek ciekawszej linii melodycznej (choć zawsze to było uczucie: dobrze się zapowiada... a potem "eeee"). I to wszystko. Nie chcę się znęcać nad tym, ale przesłuchałem to zaraz po ukazaniu się na rynku trochę z sympatii po całkiem niezłym występie w 2017 na Openerze. Ale wiadomo, że na żywo to zawsze coś się może dziać. Wyjdzie taki Pat Smear na kilka numerów i już sama jego facjata jest legendarna. Natomiast nie porywają mnie ich studyjne dzieła ani trochę.
FF to jest patologia muzyczna. Cobain w trumnie po raz drugi wali sobie w łeb jak to słyszy. Wstyd i żenada. Ten zespół jak zaczynał od mentosów to tak powinien na nich skończyć.
Niechcący dałem łapę do góry. Uważam, jak poprzednicy, nudne jak flaki z olejem.
A ja myślałem, że jestem osamotniony obrzydzeniu do FF :>
No gdzież? Może to jakaś kwestia pokoleniowa (na tej zasadzie np. nie rozumiem zachwytów nad Royal Blood, bo Panie, tylko bas i perka, jak to świetnie robią, pionierzy… jasne, bo Sabot nie istniał w 1989 i polski Woody Alien w latach 00 nie wymiatał). Albo kwestia osłuchania, ale mnie FF nużyli już za czasów obecności na Viva Zwei. W każdym razie najnowsza rzecz jest jeszcze słabsza.