Ostra krytyka współczesnych Stanów zaklęta w utwór "This is America" w wykonaniu Childisha Gambino nagrodzona czterema statuetkami - dla piosenki roku, nagrania roku, teledysku roku i wykonania roku. W niedzielne popołudnie w Los Angeles odbyła się 61. już ceremonia Grammy.

To był ważny wieczór dla rapu. I to nie tylko z tego powodu, że „This is America” rozbiło bank z nagrodami (po raz pierwszy w historii Grammy utwór rapowy został uznany za piosenkę roku), ale też dlatego, że po raz pierwszy statuetkę w kategorii najlepsza płyta roku przyznano kobiecie Cardi B za album „Invasion of Privacy”.

Jak zwykle przy okazji Grammy, a i każdej cieszącej się popularnością nagrody, rozgorzała dyskusja, na ile jest ona reprezentatywna dla sceny muzycznej, na ile jest wiernym odbiciem, a na ile subiektywnym, pełnym samozadowolenia  spojrzeniem branży na samą siebie. Pewnie - a nawet zdecydowanie - to drugie. Ale widać już było po samych nominacjach, że nagroda próbuje nadgonić otaczającą ją rzeczywistość. Po pierwsze, dominowały kobiety: laureatki, m.in. autorka najlepszej płyty roku piosenkarka country Kacey Musgraves, wykonawczynie, od niegrzecznej raperki Cardi B, po damę estrady Dianę Ross oraz prowadzącą Alicią Keys i jej gości specjalnych, w tym Dolly Parton i Michele Obamę. - Gdy chciałam opowiedzieć swoją historię, zawsze z pomocą przychodziła muzyka. Niezależnie od tego, czy lubimy country, rap czy rocka. Muzyka pomaga nam dzielić się sobą z innymi naszą godnością i troskami, nadziejami i radościami. Pozwala nam się nawzajem słuchać, zapraszać do naszych serc - mówiła ze sceny Obama. 

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich. 
 
Monika Tutak-Goll poleca
Podobne artykuły
Więcej
    Komentarze