Recenzja filmu "Belgica": ****
Dwudziestokilkuletni, niewidomy na jedno oko Jo prowadzi skromny bar, który postanawia rozbudować do rozmiarów nocnego klubu. Spiritus movens całego przedsięwzięcia jest jego znudzony nieciekawą praca i życiem rodzinnym starszy brat Frank. Odnoszą sukces: „Belgica” staje się szybko miejscem modnym i tłumnie uczęszczanym. Ale równie szybko coś zaczyna się psuć..
A więc historia wzlotu i upadku, jakie lubi Martin Scorsese, ale też – bo trudno, by lokal był bohaterem filmu – opowieść o dwóch braciach, których więź, w miarę jak wspólne przedsięwzięcie zaczyna się sypać (nie bez udziału starszego z nich) zostaje wystawiona na niełatwą próbę: wątek „braterstwa jako ciężaru” pojawiał się już we wcześniejszym filmie belgijskiego reżysera „Boso, ale na rowerze”. Oglądamy też zmienne koleje ich życia osobistego. Frank zaczyna traktować „Belgicę” jako drugi, a właściwie pierwszy dom, w tym właściwym, z ciężarną żoną i małym dzieckiem, niemal nie bywając. Jo odwrotnie – chciałby się ustatkować, ale wybiera do tego zupełnie nieodpowiednią kandydatkę.
Wszystkie komentarze