Fot. materiały prasowe
"Fugazi"
Podobno żołnierze US Army kwitowali nieudane akcje słowem "fugazi", czyli akronimem zwrotów: fucked up, got ambushed, zipped in. Czyżby właśnie nazwa okazała się złym omenem dla legendarnego warszawskiego klubu? Przez 11 miesięcy, od stycznia do grudnia 1992 roku, w budynku po dawnym kinie WZ odbyło się ponad trzysta koncertów. Pierwszy raz w Warszawie wystąpiły takie zespoły jak Hey, Acid Drinkers czy Wilki; publiczność po raz pierwszy usłyszała również utwory Kultu z albumu "Tata Kazika". Zespół Vader w przerobionym na bar autobusie marki Jelcz umawiał pierwszą europejską trasę koncertową, a na scenie pojawiały się m.in. Maanam, Dżem, TSA, Armia, Oddział Zamknięty czy Lech Janerka. W klubie można było spotkać Marka Kotańskiego, Jurka Owsiaka, Grzegorza Miecugowa, Kubę Wojewódzkeigo, Czesława Niemena czy Tomasza Beksińskiego. A wszystko za sprawą kilku pasjonatów bez doświadczenia i znajomości, którzy nie wiedzieli, że się nie da, i dokonali niemożliwego. Jednym z nich był Waldemar Czapski, który opowiedział wszystko urodzonemu w 1991 roku Marcinowi Podolcowi, a ten przeniósł historię Fugazi Music Clubu na karty komiksu. W niebiesko-szarych, jakby wyrwanych ze snu barwach, w odrealnionych i posługujących się metaforami kadrach przedstawił zarówno atmosferę jedynego w swoim rodzaju miejsca, jak i lat 90. - wciąż bliskich, a zarazem już tak odległych. Czasów często wspominanych z sentymentem, chociaż jednocześnie nieco dzikich - co przyczyniło się do upadku świetnie prosperującego klubu. Klubu powracającego na chwilę w albumie Podolca, który sam nie może go pamiętać.
Wszystkie komentarze