To zdjęcie mamy i babci z 1959 roku, jedno ze starszych jakie znalazłem.
Moja mama przeżyła powstanie w piwnicach na Woli. Do końca nie mogła pozbyć się z myśli i snów obrazów powstania. Naloty dywanowe, jęki i płacz dzieci i matek duszących się w zasypywanej gruzami dziurze w ziemi. Smród niemytych ciał, odór trupi, przed którym nie ma ucieczki, i wszechobecny strach. Koszmar, piekło... Tak naprawdę brakuje mi wyobraźni, żeby wczuć się w to co przeżywali wtedy ci ludzie.
Pamiętam wiele historii opowiadanych przez mamę i babcię. Na przykład kiedy podczas przerwy w bombardowaniach przyszła do nich sąsiadka z kamienicy naprzeciwko (mieszkali przy placu Kazimierza Wielkiego, dziś już nie istniejącym). Prosiła moją babcię, żeby przeszła z dziewczynkami (moją mamą i jej siostrą), do nich, że tam jest lepsza piwnica, mury są grubsze i jest dostęp do wody. Babcia wiedziona jakimś instynktem odmówiła mimo błagań obu dzieci. Zostali tam gdzie byli. Podczas kolejnego nalotu dom sąsiadki został zrównany z ziemią, wszyscy zginęli. Gdzieś obok, na ulicy padł koń. Przeciągnięto jego zwłoki na podwórko i mężczyźni próbowali podzielić mięso. Ale najpierw trzeba go było wykrwawić, więc skakali mu po brzuchu. Wszędzie krew, odór wylewających się wnętrzności i radość z tak pokaźnego źródła białka. Mama miała wtedy 8 lat, do końca pamiętała te obrazy. Opowiadała też, że któregoś dnia wyglądając przez maleńkie okienko piwniczne zobaczyła młodego mężczyznę w kapeluszu na głowie, który niósł na rękach paroletnią dziewczynkę. Jej głowa zwisała bezwładnie. On szedł na drugą stronę ulicy krzycząc: "Kaasiuu, Kaasiuu!!!". Zaczęło się bombardowanie, ale on szedł sztywno, jak robot i tylko podmuch zerwał mu z głowy ten kapelusz.
Opowiadała, że Niemcy co jakiś czas rozrzucali ulotki, żeby wychodzić z piwnic, że zaopiekują się dziećmi, będzie woda, mleko itd. Nikt nie wychodził. Ktoś wpadał z informacją, że od strony Ochoty idą Ukraińcy, mordują wszystkich jak leci, ktoś widział jak Niemcy wrzucają do piwnic pełnych ludzi granaty...
Innym razem do mojej babci przyszedł jej brat cioteczny i namawiał na przejście do innej dzielnicy. Babcia nie chciała. Mówił: Ja już nie wytrzymam, muszę spróbować. Zostawił babci swoje dokumenty, jakiś zegarek, obrączkę i coś tam w mały metalowym pudełeczku. Poszedł i nigdy już nie wrócił.
Tych opowieści było mnóstwo. Kiedy byłem młody, ich natręctwo nużyło mnie i denerwowało, później zacząłem je nagrywać. Niestety nie mam zdjęcia rodziny z tamtych czasów, wszystko co mieli znikło razem kamienicą na Placu Kazimierza, razem z Placem, podwórkiem i dzieciakami z podwórka.
Piotr Szamowski
Wszystkie komentarze