Fot. Marcin Stępień / Agencja Wyborcza.pl
Wieści o jego śmierci okazały się przesadzone
Łódzkie schronisko dla bezdomnych przy ul. Spokojnej. Piętrowy budynek stoi w szczerym polu. Na końcu korytarza na pierwszym piętrze metalowe piętrowe łóżko. Dolne miejsce zajmuje starszy mężczyzna. Wygląda, jakby miał sto lat. Chudy, pomarszczony, nieogolony, ledwo chodzi. Mówi bardzo niewyraźnie. To Kazimierz Kolasa. Inni bezdomni mają drobiazgi: ubrania, kubki, książki, niektórzy przynoszą do schroniska telewizory. Kolasa nie ma nic. Wie, że jest nieboszczykiem. Ale nie robi to na nim żadnego wrażenia.
- Niech się inni martwią - mówi. Nawet z ciekawości nie poszedł obejrzeć swojego grobu. Z nikim nie gada, całymi dniami leży na swoim posłaniu i patrzy na ścianę albo materac leżącego nad nim.
- Niektórzy bezdomni tacy są. Nie mają nikogo na świecie. Po latach życia na krawędzi wycofują się. Są, ale jakby ich nie było - mówi Adam Przybylski, kierownik schroniska. - Niby u nas jest, ale tak naprawdę musimy udawać, że go nie ma. Dla wszystkich urzędów umarł.
Wszystkie komentarze