Wszystkie plagi świata spadły w tym tygodniu na światową stolicę mody. Motywy efektów zmian klimatycznych i ogólnej beznadziei przewijały się w wielu kolekcjach i elementach dekoracji wybiegów. Była i powódź, i zamieć śnieżna, i wszechobecna, dołująca czerń. Pojawił się też motyw koronawirusa, lecz nie jako element scenografii, ale wyposażenia w postaci maseczek ochronnych rozdawanych gościom przed rozpoczęciem pokazów.
Jak wieść niesie, w kuluarach padało częste, zadawane co roku pytanie: "Byłeś/aś w Mediolanie?". Tym razem nie chodziło jednak o wrażenia artystyczne z włoskiej stolicy mody, która organizuje pokazy tuż przed Paryżem. W tym roku impreza zbiegła się z doniesieniami o rozprzestrzenianiu się koronawirusa w północnych Włoszech. W obawie przed wirusem, niektóre z pokazów w ramach mediolańskiego tygodnia mody odwołano, inne transmitowano na żywo z pustych sal.
Tymczasem w Paryżu, jak zwykle, tłumy fashionistów. Po obejrzeniu pokazów można odnieść wrażenie, że oto świat wielkiej mody podjął walkę z problemami całego świata - wcale nie pierwszego. Ekologia, nadmierna konsumpcja, dyskryminacja, walka z patriarchatem, zmiany klimatyczne - w Paryżu było to wszystko.
Na pokazie Diora w oczy biły neony z feministycznymi hasłami, wybieg i pierwsze rzędy foteli na pokazie Balenciagi zatopiono niczym Wenecję, a podczas prezentacji kolekcji Ricka Owensa zainscenizowano śnieżną zamieć. Poza tym było czarno, mroczno i pesymistycznie. Wszystkie te zabiegi, jakkolwiek chwalebne, zwracające uwagę na problemy globalne, nie rozwiążą niestety kłopotu, z jakim boryka się sama branża modowa. Jak bowiem dowiedziono, tylko przemysł paliwowy truje środowisko bardziej niż
moda.
Ale małymi kroczkami do celu - ku zmianie. W Paryżu żadnego pokazu nie odwołano. Show must go on.
Wszystkie komentarze