Kiedy w pamiętnym roku 1968 podniosła się haniebna fala państwowego antysemityzmu, z polskich uczelni usuwano ludzi o korzeniach żydowskich. Początkowo ominęło to prof. Edwarda Marczewskiego i wydawało się, że ocaleje. Ktoś był jednak "czujny".
Władysław Bartoszewski: "Nigdy nie mówię, że kogoś uratowałem, bo to jakbym wyniósł kogoś z płonącego domu. Po prostu na różny sposób pomagałem w przetrwaniu".
Copyright © Wyborcza sp. z o.o.