Zbigniew Wodecki miał dwa życiorysy. W pierwszym występował w filharmoniach jako skrzypcowy solista, podbijał Europę u boku Ewy Demarczyk, szalał w jazzowych improwizacjach i nagrywał piosenki, które wyprzedzały resztę polskiego popu przynajmniej o długość plerezy. W drugim uchodził za eleganckiego pana z telewizji, showmana w popularnych programach, muzyczną instytucję. Tyle że o tym pierwszym wszyscy na lata zapomnieli. Nawet on sam.

'Wodecki. Tak mi wyszło' to książka na dwa głosy: reporterska opowieść Kamila Bałuka o Zbyszku i jego przebojowym 'powrocie' na scenę w 40 lat od debiutu; oraz historia Zbigniewa, którą Wodecki snuje w autobiograficznej rozmowie z Wacławem Krupińskim dosłownie na chwilę przed wybuchem Zbyszkomanii.
Czy Zbigniew mógł przypuszczać, że powróci jako Zbyszek? Czy Zbyszek w młodości planował zostać Zbigniewem? A może po prostu tak mu wyszło?

Książkę możesz kupić TUTAJ
Więcej
    Komentarze
    beznadzieja lat 60 ubiegłego wieku a może i starsze , nie znam takiego artysty.
    już oceniałe(a)ś
    0
    0
    Wczesne lata 70 (ub. wieku ocz.). W Piwnicy, od estrady, (a przypominam, że była ona wysoka, na wysokości ramion większości widzów!), przez wszystkkie rzędy, leży wąska deska . Program zaczyna się od solowego występu szczupłego, przebranego w „elfi” strój, długowłosego skrzypka, grającego oniryczną melodię. Po chwili, ciągle grając, muzyk wstępuje na ww deskę... A po paru krokach, oczywiście nadal grając jak natchniony, spada z deski i kontynuuje - oczywiście udany - marsz do wyjścia niesiony rękami widzów... Wg mnie to był Wodecki ale może się mylę - ktokolwiek (był i) widzial, ktokolwiek wie...
    już oceniałe(a)ś
    0
    0