- Każdemu, niezależnie, czy to uczeń, czy nowy rząd, trzeba dać szansę – mówi Grzegorz Iwańczyk, nauczyciel wychowania fizycznego z Mazur. - Sęk w tym, by oni tej szansy nie zmarnowali. Wykorzystali ją, żeby rozmawiali z nami, nauczycielami, ale i rodzicami, żeby nas, tych pracujących na samym dole, rzeczywiście potrafili wysłuchać. I na podstawie tego, co mówimy, wprowadzali zmiany. Na to liczę.
Nie wyobrażam sobie, że może być gorzej, niż było. Zawsze trzeba szukać światła, pozytywów. Nie pogrążać się w ciemności, bo przez nią popadamy w złe nastroje. Narzekamy. A od narzekania lepiej nie będzie .
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze
popieram na 100 procent!
Też uważam, że to my rodzice powinniśmy wychować nasze dzieci. Ale co zrobić, gdy dziecko nie ma wsparcia w domu? Albo ma trudną sytuację? Może wtedy taki nauczyciel, czy trener będzie tym jedynym dobrym i ważnym dorosłym w jego życiu? Dlatego tak ważne jest by choć część z Was była znakomita :-) Jak najbardziej za o wiele większe pieniądze i jak najbardziej mogę płacić na to większe podatki.
Matura w 1962r. Swoich nauczycieli wspominam bardzo dobrze i mam świadomość, że niektórzy z nich wpłynęli na moje postrzeganie świata.
Bez agitacji, bez dąsów, bez poniżania uczniów.
Szacunek był wzajemny!!!
Tylko raz zdarzyła się jedna "nauczycielka" w 3 klasie podstawówki, która kazała nam płakać, bo "umarł nasz ukochany wódz, tow. Stalin"
Jako dziecku wydawało mi się to dziwne by płakać. Jak pozostałe dzieci położyłam głowę na rękach. Ale głową kręciłam na prawo i lewo i uśmiechałam się. Za to tak zostałam linijką pobita po dłoniach, że zapłakałam i to głośno. (rok 1953)
A w liceum to nie wiedziałam nawet, który nauczyciel jest/nie jest w partii.
Nikt nie wspomniał tu o mamuśkach, tatuśkach, którzy na wywiadówkach wydzierają się na nauczycieli. Bo ich cud dziecko...xxxxx.... to też element szkoły.
Nauczycielką nie byłam, ale polecam dawne przekleństwo;
"Obyś cudze dzieci uczył" - to dla tych, co lekceważą edukację i jej odpowiedni poziom.
Mówisz o tym jak jest. Ale wcale tak nie musi być. Dobry system edukacji jest taki, gdzie to szkoła i nauczyciel są odpowiedzialni za wykształcenie dzieci, nie rodzice. Tylko taki system pozwala chociaż w pewnym stopniu zniwelować różnice wynikające z kapitału kulturowego i majątku.
Dziecko jest w szkole przeciętnie 20-35 godzin na tydzień, powiedzmy z zajęciami dodatkowymi - 40 godzin, w zależności od szkoły i klasy. Pozostałe sto kilkadziesiąt godzin każdego tygodnia spędza poza tą szkołą.
Nie myl wykształcenia z edukacją. To się zazębia, ale nie pokrywa.
Prawda,w 100% sie zgadzam.
Również zawsze powtarzam, że za nasze dzieci i ich wychowanie jak i edukację
są odpowiedzialni tylko i wyłącznie rodzice. Szkoła jest tylko instytucją która
ma nam być pomocną w naszych staraniach, nigdy odpowiedzialną.
Fajnie dopóki szkolny nauczyciel wspiera rozwój naszego bąbelka, gorzej kiedy przy użyciu swojego autorytetu i zewnętrznej motywacji opartej na porównywaniu i wpędzaniu w poczucie winy sprawia, że tego naszego bąbelka boli brzuszek na samą myśl o kolejnym dniu w szkole. Wtedy nieważne jak wspierające jest środowisko domowe, ile książek mamusia z tatusiem czytają, na jakie wystawy wspólnie chodzą, jak wartościowo spędzają rodzinny czas przyjemności z nauki nie ma i nie będzie. Myślenie, że za edukację i kształcenie społeczne dziecka odpowiada tylko szkoła lub tylko rodzice jest krzywdzące dla obu tych instytucji, tak naprawdę działania powinny toczyć się dwutorowo. My rodzice szanujmy nauczycieli, wspierajmy ich, rozmawiajmy otwarcie o naszych oczekiwaniach natomiast szkoła jako system niech szanuje te nasze bąbelki, ich różnorodność, potrzeby i indywidualny rozwój a jeśli pojawiają jakiekolwiek trudności niech wspiera nas w ich rozwiązywaniu, bo tylko wspólnym głosem i spójnym działaniem stworzymy kolejne fajne pokolenia wartościowych obywateli. We współpracy siła.
Dzieciak przychodzi na badanie to pytam, co lubi robić i jak dużo zajęć dodatkowych chce mieć? Zbierają się i robią. Jak pytam o obowiązki, to nauka. Tel. z limitem na 2h, potem komputer a dalej TV. Pełno dzieci z otyłością lub jakichś męczliwych. Rodzice rozbici emocjonalnie, z potencjałem na mezalians - on rozwija się a ona w domu. Do tego pewna liczba unikających bliskości.
A potem rośnie be jakiejkolwiek umiejętności, w poczuciu, że otaczający świat jest trudny, straszny.
Dobrze, że zostałem psychologiem dziecięcym. Roboty mam pełno do końca życia.
jesli naprawde jestes psychologiem dzieciecy, to jestes okropnym czlowiekiem
Mezalians? Rozumiesz to słowo?
Jeśli pacjentów traktujesz jako męczliwych, to może źle wybrałeś zawód.
Ja rozumiem, że "męczliwy" nie oznacza "męczący", tylko "taki, co się łatwo męczy" (np. przy wysiłku, nawet niezbyt dużym), słabowity.
No to ci lepsi pokazali ci miejsce: siedź i bądź cicho.
Ta potrzeba by komuś słowem przyłożyć jest paskudna i wszechobecna.
Panowie, a wy jesteście idealni? Nie macie czasami dość swojej roboty? z różnych względów?
Te wpisy pokazują jasno dlaczego jako społeczeństwo nie istniejemy.
męczliwy oznacza taki który szybko się męczy nie na energii motywacji do pracy.
Jeżeli uczeń czwartej klasy nie umie czytać, to należy sprawdzić czy to nie jest przypadkiem dysleksja. Ale polski nauczyciel jest bogiem i tego zjawiska nie przyjmuje do ograniczonej inteligencji...
Tak, oczywiście, mamy samych dyslektyków. Tak się składa, że pracuję z dokumentami i to jak ludzie piszą mnie przeraża. O czym to świadczy? Ano o tym, że nikt nie ma czelności wymagać od maturzysty by znał zasady pisowni bo przecież to byłaby dyskryminacja biednego dyslektyka. Przykłady z mojej codziennej pracy: niepowiodło się, powieszchni, torepki, itp.
No i nauczyciel polski się odezwał !
Może zasugerował rodzicom wizytę w poradni, ale ci sprawę olali?
Być może, bo aby kogoś czegoś nauczyć, to czasem trzeba tego kogoś skrytykować.
mozna tez zachecic ale to wymaga wysilku a krytykantctwo nieiwlkiego
Czytanie ze zrozumieniem szwankuje? Wyraźnie napisał, że pracuje z dokumentami. Prędzej urzędnik.
I tu też bywa różnie. Mnie od prawie 20. lat dręczą okazjonalne (że obmiary geodezyjne, ze ich korekta itp.,) pisma ze starostwa ropczyckiego. Autor(ka) konsekwentnie pisze "Robczyce".
Może mi ktoś wyjaśni, co to znaczy, kiedy pod napisanym w komputerze wyrazem pojawia się czerwony szlaczek?
dokładnie taki sam wysiłek a czasem nie za co pochwalić,
niemały - nie z przymiotnikami pisze się razem. do której kategorii należysz?
"niemały" jak przymiotnik - razem, "nie mały" w znaczeniu "nie jest mały" - osobno; kategoria absolwentów klasy szóstej
Warto przeczytać książkę Jackiewiczowej"Wczorajsza młodość" to książka bardzo inspirujaca skojarzenia o dzisiejszej szkole.
Zdajesz sobie sprawę że przed wojną większośc kobiet nie pracowało?
Człowieku, taką biedę to w PRLu mieli wszyscy. Uwielbiam ludzi z uprzywilejowanego środowiska (oboje rodziców nauczyciele, w czasach, gdy wykształcenie wyższe miała elita), którzy sobie do tego dorabiają mit, jak to mieli źle.
Aby nigdy nie przeżywać strachu przed biedą
musimy zrozumieć jaką wartością jest ,,Wiedza".
Wiedzę zaś zdobywamy aby więcej dawać też społeczeństwu.
jako odkrywczość, nowatorstwo i rozwój, aby nie zostawać w tyle.
To zaś sprawia że poprawiają się nasze warunki finansowe i możemy
żyć lepiej i dostatniej z przyszłością rozwojową. Ci którzy nie chcą
zapewnić tego swoim dzieciom, niech razem z nimi bytują, ale nie
mają prawa tych szans odbierać innym którzy chcą się rozwijać.
Chyba zapomniałeś że w PRLu to wykształcenie nie przekładało się na wypłaty. Magazynier zarabiał tyle co zastępca głównego księgowego - bo był "fizyczny". No i miał dodatki do kartek - co w pewnym okresie znaczyło więcej niż wypłata :D
Moi rodzice pracowali w zawodach "inteligenckich", studia wyższe robili zaocznie już w czasie pracy ale finansowo to się nie bardzo opłacało. Lepiej było być wykwalifikowanym fizycznym "na zakładzie"... No ale na szczęście PRL padł.
Jako dziecko nauczycieli, masz fatalna interpunkcje. Nie stawia sie spacji przed przecinkiem. A takze stawia sie spacje po kropce.
Nadal wykształcenie nie przekłada się na wypłaty. Sprawny glazurnik zarobi znacznie więcej niż absolwent "wyższej szkoły gotowania na gazie". Są kierunki po których czeka ciekawa, ambitna i dobrze płatna praca, ale większość nie ma uzdolnień i wybiera kierunki lekkie, łatwe i przyjemne, a potem narzeka że "w tym kraju nie ma pracy dla ludzi z wykształceniem".
Takiej biedy i upokorzenia, jak mieli w PRL nauczyciele nie miała żadna grupa spoleczna.
Dokładnie tak było i należy o tym młodym stale przypominać.
Niejaki Urban: "Żołądki wszyscy mamy jednakie"
Ale głowy to już NIE!!!
Uważasz, że takie wytykanie jest w porządku? podkreślanie "jaki to ja jestem cudowny, bo wiem"?
Bzdura. Na wsi nauczyciel był zaraz po księdzu. W mieście nie ale to nie jest tak, że nauczyciele mieli jakoś wyjątkowo się. Wszyscy mieli źle i mniej więcej po równo, na tym polegał ten system. Nawet ludzie na górze nie byli wtedy tak oddaleni od średniej, jak teraz.
W języku polskim używa się znaków diakrytycznych. Ile tych spacji stawia się po kropce?
Nauczyciel w PRL wcale nie musiał mieć wykształcenia wyższego, podobnie zresztą jak w II RP.
Można jeszcze dodać, że dzieci tych wykształconych też miały pod górkę - bo jako dzieci inteligencji nie dostawały "punktów za pochodzenie", i nawet jeśli zdały egzamin na studia, mogły nie zostać przyjęte z braku miejsc. Bo pierwszeństwo miały dzieci "fizycznych", nawet jeśli zdały gorzej.
Tulone pod ciepłą pierzynką przez wychowanych w puchu rodziców, płaczące bo dostały trójkę, bo stłukły kolano. Osamotnione, odizolowane od prawdziwych życiowych problemów. Wiecznie, tak jak rodzice ZMĘCZONE!, otyłe, za to za pan brat z kompem i smartfonem. Poubierane na cudaka" z firmowymi dziurami w spodniach i w obwisłych, zmiętolonych dresach, z ponurymi kapturami na głowach, w rozwiązanych butach.
W przyszłości fujary, miękiszony, ofiary losu i niedojdy; do 40 - 50 roku swego życia trzymające się kiecki i mieszkania mamusi.
A przecież wszelakie zgrożenia wokół nas i u nas są coraz większe.
Prawdopodobieństwo inwazji rosyjskiej narasta.
Czy "płatki śniegu" będą walczyć, czy mają w sobie jeszcze jakąś drobinę życiowej energii na swe dorosłe życie?
Bełkot i bzdury piszesz
To nie znaczy ze trzeba prace domowe zadawac. Trzeba UCZYC !
Edukacja jest nieskuteczna, poza przypadkami kiedy jest właściwie zbędna.
prawdziwy popis kultury w mowie....
Niby nadwrażliwe "płatki śniegu", ale o "swoje" czasami potrafią walczyć lepiej, niż my kilkadziesiąt lat temu. Komu w latach 80. czy 90. przyszłoby do głowy wypłakiwać o nauczyciela lepsze oceny, czy wręcz wywalczać je rzekomymi atakami histerycznymi? I to jeszcze publicznie, przy całej klasie! Przecież dawniej ta klasa wyśmiałaby histeryka, byłby skończony w oczach rówieśników.
A teraz zdarza się to nie tylko w szkole, ale nawet na studiach.
No dobrze. Ale to jest manipulanctwo a nie prawdziwa wiedza...
I dobrze.
Co dobrze? Że nauczyciele uciekają z zawodu? Że młodzież będzie jeszcze głupsza?
Tak, to poziom wiedzy wielu komentujących. Wydaje im się, że są lepsi. Ale "otwierają gębę" i czar pryska.
A dlaczego naziści zaslugują według Pana na wielką litetę. Bo według prawideł ortografii polskiej zupelnie nie.
Teraz trudniej, bo do 800.
Miałem wątpliwości, przyznaję. Jeśli błąd, to trudno, przepraszam- rzadko piszę o nazistach. Ale za przewidzenie przez nich tego, jaki poziom wykształcenia przeciętny Polak uzna za wystarczający to nawet to duże "N" im się należy. W sumie niepotrzebnie polowali na uczących na tajnych kompletach- mogli założyć, że po wojnie i tak umrą oni w nędzy....
Wychowałem się w PRL w rodzinie "budżetówki" (w połowie nauczycielskiej), przeżyłem nędzę i poniżenie, jakie ten system zafundował takim, jak ja. I teraz, choć powodzi mi się nieźle nigdy nie omieszkam wbić szpili różnym takim, co najeżdżają na nauczycieli oraz różnego rodzaju entuzjastom PRL i fankom Zandberga - Waryńskiego naszych czasów.
"Bo klasy, przypomina, są różne, w jednych dzieci pracują sprawnie i to, co trzeba przećwiczyć na lekcji, uda się z nimi zrobić. Wówczas nie potrzeba zadawać nic do domu." Pani Justyno, ale właśnie jak są słabsze klasy, to szczególnie z nimi trzeba to zrobić na lekcji (w sensie poświęcić więcej lekcji). Skoro nie pojęli tego na jednej lekcji z Panią, to jak mają to sami zrozumieć w domu?
"Chociaż zdarza się, że uczniowie wręcz proszą o dodatkowe ćwiczenia do wykonania. - Bo się nudzą." To może warto powiedzieć, że im (uczniom) nikt nie zakazuje robić dodatkowych zadań, jak mają ochotę. I Pani może im takie polecić, a nawet obiecać im, że je sprawdzi i da im informację zwrotną, jeśli oczywiście chce Pani swój czas na to poświęcić.
Z kolei pani Marta pisze:
"To bardzo różne dzieciaki. Niektóre z nich na lekcji są w stanie zrobić stronę ćwiczeń, inne jedno zadanie, więc uczeń resztę musi skończyć w domu." I mogę napisać to samo co powyżej. Jeśli dziecko ma trudności w nauce i nie rozumie tematu, a jeszcze jego rodzice nie są w stanie go wesprzeć, to skąd pomysł, że nagle będzie samo umiało zrobić zadanie domowe samo? Dla takich dzieci przydałyby się zajęcia wyrównawcze, bo próbując bez skutku zrobić zadanie domowe, takie dziecko może naprawdę kiepsko znieść brak sukcesu szkolnego. Tym bardziej, że czasami poświęciło na próbowanie więcej czasu niż zdolny uczeń, na zrobienie zadania.
Było też coś o tym, że prace domowe wyrabiają nawyk i dyscyplinę. To prawda, ale nauka przedmiotów z lekcji na lekcję też to wyrabia. A jest na tą naukę więcej czasu bez obowiązki prac domowych. Szczególnie z przedmiotów, które dziecka nie interesują.
"Jestem ciekawa, jak brak prac domowych wpłynie na rodziców, czy będą wiedzieli bez nich, co się dzieje na lekcjach u ich dzieci, czego się teraz uczą?" Będą :-). Z rozmowy, przejrzenia zeszytu i dziennika elektronicznego.
W ogóle oceny powinny być opisowe według mnie. Większy byłby z tego pożytek. Bo teraz to mam wrażenie, że te oceny to rodzicom są głównie potrzebne. Świetnie o tych sprawach mówi pani Marzena Żylińska z Budzącej się Szkoły.
I na koniec chcę napisać, że bardzo szanuję zawód nauczyciela. Uważam, że jest najważniejszy na świecie. A zmiany oczywiście, że powinny być konsultowane z nauczycielami, ale również z uczniami i rodzicami, bo wszyscy oni są w tym procesie. I zakładam, że po jednej stronie barykady :-)
Rodzice, niestety nie będą wiedzieli co się dzieje w szkole...dlaczego ,bo nie rozmawiają ze swoimi dziećmi,nie interesuje ich co powiedziała ta głupia baba do ich bombelka.I na pewno nie zajrzą do zeszytów. Wiem to z codziennej pracy.Są strasznie zmęczeni i zniechęceni .I z tego zmęczenia wiecznie oglądają seriale lub grzebią w komórce( to słowa dzieci) .I nie dziwmy się ,że dzieci robią to samo.One uczą się przez naśladowanie .