W Polsce nie jest łatwo znaleźć obszar, w którym na przestrzeni dekady lub dwóch nie widać postępu. Coraz lepiej ma się rynek pracy, mieszkalnictwo, jakość powietrza, nasze oszczędności, infrastruktura i poziom wykształcenia.
Niechlubnym wyjątkiem wydaje się publiczny system ochrony zdrowia, gdzie od dłuższego czasu nie tylko nie widać poprawy, ale również daje się zauważyć pogorszenie jakości usług. Przynajmniej mierzonej czasem oczekiwania w kolejce. Czy to znaczy, że Polacy coraz rzadziej korzystają z pomocy specjalistów? Nie. Jest wręcz przeciwnie, ale niedomagania systemu publicznego łatamy wizytami prywatnymi. Efektem tej pełzającej prywatyzacji są powiększające się nierówności w dostępie do świadczeń: jeśli masz pieniądze, wiele rzeczy załatwisz sprawnie, jeśli nie – gnij w kolejce.
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze
"Prywatna opieka medyczna" w wielu miejscowościach to po prostu coś jak bilet fast track do opieki publicznej. Może o tym warto coś napisać.
Te okienka dla prywatnych pacjentów to po prostu tolerowana przez wszystkie korupcja.
Wg raportu FOR: "w latach 2015-22 wydatki socjalne w ujęciu realnym wzrosły w Polsce o prawie 41% – był to czwarty najwyższy wynik w UE. Wydatki socjalne rosły szybciej niż gospodarka".
Wzrost może i duży, ale wydatki ciągle mizerne w porównaniu do krajów Europy Zachodniej. We Francji 31% PKB, w Niemczech 27%, u nas 22,7%. I zanim ktoś napisze, że oni są bogatsi, przypominam, że to relatywne wartości w stosunku do PKB.
Swoją drogą od 2015 do 2022 nasz PKB urósł o jakąś jedną trzecią, więc to straszenie wzrostem jednej kategorii wydatków o 41% jest bardzo manipulacyjne, gdy relatywnie do PKB i innych wydatków wzrostu ten nie był taki duży.
To dane OECD, ale oczywiście dużo na pewno zależy, jak się to liczy, nie chce mi się sprawdzać, co oni uważają za wydatki socjalne, ale tym bardziej nie chce mi się sprawdzać raportu skrajnie nieobiektywnego FOR-u.
"CBOS nakreśla charakterystykę osób, które korzystają wyłącznie ze świadczeń finansowanych przez państwo. Są to: „respondenci powyżej 54. roku życia (37 proc.), mający wykształcenie podstawowe (32 proc.) lub zasadnicze zawodowe (39 proc.), rolnicy (30 proc.), bierni zawodowo zajmujący się domem lub niepracujący z innych powodów (37 proc.), uzyskujący niskie dochody w przeliczeniu na osobę w gospodarstwie domowym (poniżej 2000 zł – 31 proc.) oraz źle oceniający własną sytuację materialną (33 proc.)"
Czyli modelowy elektorat PiS. Chcieli, to mają.
Chwila, chwila, oba Wasze komentarze to manipulujące uproszczenia. Przecież na koszyk wydatków Państwa rzutują uwarunkowania geograficzne, populacja, jej rozkład, stan infrastruktury, historia wydatków ostatnich 100 lat i tysiąc innych innych czynników. Inaczej będą wyglądały wydatki na badania państw, które mają potężne koncerny technologiczne, jak BASF, czy Siemens, inaczej Polski.
To jest temat na poważne opracowanie naukowe, z kilkoma petabajtami danych wsadowych, a nie przerzucanie się wartościami procentowymi w odniesieniu do PKB, czy dynamiki wzrostu wewnętrznego, jeśli środowiska - kraje są zupełnie różne.
Słusznie, ale rządy w tym kraju mają z reguły inne cele. Miliardy budżetowych pieniędzy idzie na propagandę sukcesu (robiły to wszystkie rządy, choć PiS przebił sufit). Miliardy pochłaniają dotacje na Kościół Katolicki, który notabene za pomocą tacy, skarbonek i wszelakich ofiar dodatkowo zubaża nasze społeczeństwo. Miliardy kosztuje nas także kształcenie lekarzy, pielęgniarek i inżynierów którzy potem zasilają służbę zdrowia i przemysł krajów bogatych. I tu proszę zauważyć że Polska traci podwójne bo na emerytury ich rodziców składają się rodacy pracujący w kraju
Ludzie nie kojarza miliadowych doplat do Kosciola, z tym, ze czekaja rok na wizyte do specjalisty.
Na wszystko może nam brakować, ale nie na zdrówko
i lekarze to doskonale wiedzą i wykorzystują swą wiedzę.
Bordello bum bum,O Dio Bono
Przepraszam nie wszyscy lekarze są katolikami.
Oczywiście za mało i pieniędzy i kadr, ale pewne rzeczy można usprawnić od ręki.
Gdyby za opuszczenie zamówionej wizyty była kara finansowa choćby 20 zł (płatna przy zapisie na następną wizytę), to 90% zapominalskich by nie zapominała.
Owszem, nie jest łatwo się dodzwonić, żeby odwołać wizytę - ale skoro można się dodzwonić z zapisem, to można się też dodzwonić z "wypisem". Ale po co, skoro darmo? Darmo, czyli można mieć w dudzie.
Bo lekarz nie jest od wpisywania danych do różnych niekompatybilnych systemów i walki z techniką. Lekarz jest od leczenia a pracuje jako sekretarka. Najdroższa sekretarka w gospodarce.
2. Otworzyć centra diagnostyczno-konsultacyjne gdzie pacjent mógłby być na bieżąco diagnozowany i opisywany i kierowany do odpowiedniego specjalisty
3. Podwyższyć stawki wyceny usług specjalistycznych NFZ
4. Wprowadzić koordynatorów medycznych i personel administracyjny który 90% od ciąży lekarza
5. Wprowadzić dopłatę do wizyty wielkości 5 10%... Wiadomo że jak człowiek coś zapłaci od siebie bardziej to ceni
6. I ostatnie wprowadzić niezależne konkursy pod nadzorem też społecznym do klinik, szpitali wojewódzkich oraz przewietrzyć starą niechcącą się uczyć kadrę na uczelniach.
Niedługo zamknie się większość powiatowych szpitali. Spoko. Szpitale w dużych miastach nie dadzą rady
Punkt 1 i 6 nie, bo Polska jest wystarczająco bogatym krajem, by nie utrudniać życia pacjentom i nie komplikować dodatkowo systemu. Lepiej zwiększyć składkę.
Reszta ok.
Do leków aptecznych zawsze była dopłata i jakoś nikt się nie burzy, ale o dopłaty do wizyt będzie duża awantura. Kasy od tego też jakoś specjalnie nie przybędzie. Nikt się na to nie zdecyduje. W dodatku w innych krajach po kilku miesiącach ludzie przyzwyczajali się do opłat i dalej chodzili bez sensu po lekarzach.
Właśnie to są klucze do sukcesu. Powiatowe szpitale to i tak w większości bankruci. Na ich miejsce centra diagnostyczne. Symboliczną opłata zmniejszy marnotrasrwo terminów. No i elektroniczne kolejki, wszędzie gdzie tylko można z dynamicznym uwalnianiem wizyt.
Pompowanie pieniędzy w niewydolny feudalny i leniwy system NIC NIE DA. Służba zdrowia jest zdemoralizowana prywatą i nie jest zainteresowana zmianą organizacji. Nie ma lekarzy do publicznych przychodni przy szpitalach ale ci sami lekarze przyjmują prywatnie i kierują do „swoich” publicznych szpitali. To jest jedna z podstawowych patologii.
Jeśliby w szpitalach i przychodniach lekarze pracowali wyłącznie na umowę o pracę (za niższe stawki niż na kontrakcie) to prawo pracy sprawiłoby że połowę tych ośrodków trzeba by było zamknąć (8 godzin dziennie, urlopy, chorobowe, praca na zmiany). Więc lekarze godzą się na ekstra pracę ale na kontrakcie (za wyższe stawki).
Generalnie rzecz biorąc, każdy inny fachowiec zachowuje się tak samo, tylko w przypadku lekarzy dotyczy to usług gwarantowanych przez państwo. Tak będzie dopóty dopóki ilość lekarzy się nie zwiększy, dopiero wtedy tym na kontraktach można będzie podziękować.
Lekarzy jest malo bo juz izba lekarska dba by otwierać odpowiednio malo specjalizacji aby konkurena ja się nie robil